Hana i Piotr

Hana i Piotr

sobota, 5 lipca 2014

[...]



       Obserwowała spadające krople deszczu, które co chwile rozbijały się o szybę. Zza chmur nieśmiało przebijało się  słońce. Była już połowa września. Przymknęła oczy. Wdychała głęboko odurzający zapach mężczyzny. Jej głowa unosiła się wraz z jego klatką piersiową. Oddychał swobodnie i miarowo. Skupiła się na biciu jego serca. Cicho westchnęła.  Odrzuciła na bok kołdrę otulając nią swego faceta. Ucałowała go w policzek i wstała. Przeciągnęła się leniwie. Ta noc była jednak męcząca.

        Czekał ich bardzo ważny dzień, a ona była cała obolała i dodatkowo te mdłości. Uśmiechnęła się szerzej do swojego odbicia w lustrze przesuwanych drzwi ich szafy. Sama  przed sobą musiała przyznać, że jest szczęśliwa. Od kilku miesięcy promieniała. Ich życie zaczęło się normować. Wrócili do siebie i wzięli ślub. Jedyny minus to ta nieszczęsna operacja, przez którą  nie może zajść w tak długo wyczekiwaną przez nich ciążę. Marzyła o własnych dzieciach, ale jednak los lubi im płatać figle. Teraz chyba  przyzwyczaili się do tego. Pogodzili się z tym. Przynajmniej już z tego powodu nie kłócą się. Zadowolona ruszyła do łazienki. Dochodziła 8. Wczoraj obiecała sobie, że zrobi Piotrowi na śniadanie jego ulubione omlety, więc musiała ogarnąć poranną toaletę zanim jeszcze jej ukochany wstanie. Wzięła szybki, orzeźwiający  prysznic. Stanęła przed lustrem i mozolnie zaczęła rozczesywać włosy. Gdy odkładała szczotkę na miejsce jej wzrok powędrowała na dawno niewidziane opakowanie. „A może jednak?”-zawahała się w myślach kobieta. Coś jej jednak podpowiadało, żeby sprawdziła. 15 minut później siedziała na zimnych kafelkach zalana łzami. „Nie. Przecież to niemożliwe.”-kręciła z niedowierzaniem głową. 

        Koło niej leżały trzy testy ciążowe. Na każdym z nich widniały dwie, grube, czerwone kreski. Nie docierało  do niej dalej, że jej marzenia  właśnie stały się rzeczywistością. Będzie mamą. Stworzą z Piotrem pełną rodzinę.  Przetarła twarz i ponownie stanęła naprzeciw lustra łazienkowego. Wpatrywała się w swoje odbicie z błogim uśmiechem. Swoje dłonie położyła na płaskim jeszcze brzuchu.

-Witaj maluszku.-wyszeptała czule kobieta.

       Wiedziała, że ten dzień będzie jednym z najpiękniejszych w jej życiu. Kucnęła ponownie na ziemi i zgarnęła testy do ręki. Wrzuciła je do kieszeni skąpego szlafroczka, który wisiał nieopodal na drzwiach. Następnie zdjęła go i zarzuciła niedbale na ramiona. Przemknęła do sypialni. Gawryło aktualnie musiał mieć jakiś przyjemny sen. Leżał tak w całej okazałości, a kołdra, którą go przykryła  została przez niego skopana na podłogę. Chrapał tak  sobie w najlepsze, a na jego twarzy malował się spokój. Goldberg zaśmiała się cicho i w duchu obiecała sobie, że następnym razem go nagra. Dzięki temu udowodni mu w końcu, że przez jego odgłosy ciężko jest jej się wyspać. Udała się do kuchni. Przygotowała w spokoju posiłek i zaniosła wszystko do sypialni. Postawiła tacę na szafce nocnej. Chirurg chyba musiał mieć wyjątkowo twardy sen, skoro nie obudziły go trzaski dobiegające z pomieszczenia obok. 

-Piotr!- powiedziała potrząsając delikatnie ramieniem męża.- Wstawaj, bo już pora.

         Powtórzyła tą czynność parę razy. Nie przynosiła ona jednak żadnych rezultatów. Zastanawiała się i po chwili wpadła na pomysł, w jaki sposób przywołać go do rzeczywistości. Przysiadła u lewego boku leżącego na  wznak bruneta. Nachyliła się nad nim gładząc prawą ręką jego policzek. Zaczęła całować jego podbrzusze i przesuwała się ku górze przez tors, szyję aż do ust. Jej druga dłoń zawędrowała w przeciwną stronę. Zataczała niewielkie kółeczka opuszkami palców niebezpiecznie zbliżając się do jego męskości. W momencie, w którym jej dotyk tam dotarł mężczyzna otworzył oczy. Hana uśmiechnęła się  kokieteryjnie do niego. Wpiła się w jego usta. Widziała w jego oczach iskierki podniecenia. Na takich drobnych pieszczotach zeszła im dobra chwila. W końcu oderwali się od siebie, by złapać oddech. Uśmiechali się szeroko.

-Jaka przyjemna pobudka, kochanie.- pierwszy odezwał się Gawryło.- Mogę liczyć na takie częściej?
-Zobaczymy.-odparła puszczając oczko.-Musisz zasłużyć.
-Osz Ty. Ja zasłużyć? Zaraz Ci pokażę.

     Lekarz wytoczył przeciwko niej najgroźniejsze działo- łaskotki. W mgnieniu oka Hana leżała obok niego wijąc się ze śmiechu.

-Dobra, dobra. Już się napracowałeś. Masz zapewnioną jeszcze jedną taką pobudkę.- skapitulowała zdyszana blondynka.
-Tylko jedną? No dobra. Na początek nie jest źle.- powiedział pokazując rządek białych zębów.
-No wiesz. Po prostu w nocy trochę bardziej się postarałeś.- stwierdziła w odpowiedzi pokazując mu język.
-O widzę, że ktoś tu chce się doigrać kolejnej kary.
-Nie, nie. Skądże znowu,- dodała szybko widząc zbliżającego się do niej Piotra.- Najzwyczajniej w świecie musiałam zrobić Ci porządne śniadanie, żebyś nabrał sił po tak męczącym czasie, Przecież dużo nas dzisiaj czeka.
-Powiedzmy, że się wytłumaczyłaś.- mówiąc to pocałował żonę wprost w usta.- Ale za to.- powiedział wskazując palcem w dół.- Policzymy się wieczorem.
-Trzymam Cię za słowo.- zaśmiała się kobieta  nie  patrząc nawet w tamtym kierunku. Wiedziała doskonale, co jej mąż miał na myśli.- A teraz zjedzmy to śniadanie. Pewnie jest już zimne, a niedługo będziemy musieli się zbierać.

      Hana sięgnęła po tacę i postawiła sobie na kolanach. Zaczęli jeść, ale jak to oni nie w spokoju. Jak zawsze śmiali się i rozmawiali. Dziewczyna jednak cały czas odpływała  myślami do zawartości swojej kieszeni. Trochę  bała się robić nadzieję swojemu mężczyźnie. Niby trzy testy dały ten sam wynik, ale margines błędu jednak został. Zamyśliła się tak, że nie umknęło to uwadze Piotra. Widział zacięcie na  jej twarzy. Zamilkł. Znał swoją żonę na tyle dobrze, że musi teraz poczekać, bo ona chce mu przekazać coś ważnego. Wpatrywał się w nią w napięciu czekając na jej ruch.

-Piotr. Muszę Ci coś powiedzieć.- nieśmiało zaczęła blondynka klękając przed nim. Spuściła wzrok szukając odpowiednich słów.
-Coś się stało, Hana?- zapytał siadając prosto. Widział jej zakłopotanie i podenerwowanie przez co, jego serce zaczęło walić jeszcze mocniej. Myślał, że wyskoczy mu ono z piersi.
-Ja nie wiem, jak Ci to powiedzieć.- na te słowa w jego głowie zagościły najczarniejsze scenariusze.
-Hana, proszę Cię. Powiedz mi, co się dzieje?- patrząc na jej poważną minę bał się coraz mocniej.

           Kobieta natomiast uporczywie milczała. W jej oczach zbierały się łzy. Ostatecznie wzięła głęboki oddech. Odstawiła tacę ponownie na szafkę. Klęknęła u boku męża. Sięgnęła drżącą ręką do kieszonki i wyjęła jej zawartość. Ściskała ją ze wszystkich sił. Spojrzała na Piotra. Był zmartwiony. A jeśli nie zaakceptuje tego? Wahała się dalej. Spuściła głowę i przymknęła oczy. Poczuła, że brunet chwycił jej wolną dłoń. Kobieta bez słowa wysunęła swoją rękę z jego uścisku i w jej miejsce włożyła zawartość drugiej. Jej gest go zdziwił. Spojrzał na to, co podała mu.  Wprost oniemiał. Chyba nie do końca docierało to, o czym jego ukochana próbuje mu powiedzieć. Wpatrywał się lekko zakłopotany w czerwone kreski widniejące na testach.  W jednej chwili zapomniał o wszystkim. Jego wzrok zaczął wędrować to na  blondynkę, to na testy. Domyślał się, że musi wyglądać jak jakiś idiota z rozdziawionymi ustami i oczami większymi od pięciozłotówek. Jednak nie codziennie mężczyzna dowiaduje się, że zostanie ojcem. Hana otworzyła oczy i spojrzała niepewnie na niego.  Musiała sprawdzić jego reakcję. No tak. Mogła się domyślić, że właśnie taka będzie. Ewidentnie nie wierzył w to.  Tego była pewna. Jej błękitne oczy ponownie zalśniły łzami. W duchu liczyła, że się pomyli, a jego reakcja będzie zgoła inna. „Goldberg, ależ Ty jesteś głupia. Czego Ty oczekiwałaś? Przecież to jest jasne, że nie będziecie mieć własnych dzieci. Musisz się z tym pogodzić tak jak Twój mąż.”- ganiła się za  zbytnią wiarę w cuda. Sięgnęła do ręki Piotra chcąc wziąć od niego testy ciążowe. Po jej policzkach mimowolnie popłynęły łzy. Poczuła się okropnie zawiedziona. Kolejny raz zrobiła sobie złudną nadzieję.

-Będziemy rodzicami.- wyszeptał niesłyszalnie Gawryło.

    Był jak w transie. Wpatrywał się uśmiechnięty w żonę. Blondynka dosłownie osłupiała. Była pewna, że on dawno już przestał żywić nadzieję na rodzicielstwo. Teraz i ona patrzała na niego.

-Będę tatą!- wykrzyczał entuzjastycznie.

   Zbliżył się szybko w jej stronę i zagarnął w swoje silne ramiona. Był szczęśliwy. Lekarka wtuliła się w niego. Cieszyła się teraz wraz z nim. Pomyliła się, co do niego. Przylgnęła twarzą do jego torsu i wdychała jego zapach.

-Strasznie się  cieszę.- dodał po dłuższej chwili chirurg odrywając się od dziewczyny,
-Naprawdę? Wierzysz w to, że to prawda? Że będziemy mieć dziecko?
-Oczywiście. Nigdy w to nie wątpiłem. Chociaż myślałem, że coś złego się stało. Wystraszyłaś mnie.- stwierdził ocierając łzy z jej policzków.

   Na twarzy blondynki wymalował się jeden z najpiękniejszych uśmiechów. Zauważył, że jej ulżyło. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że cała ta ciąża może okazać się fikcją, ale nie chciał nawet o tym myśleć. Marzyli o tym oboje. Bardzo pragnęli dziecka, zwłaszcza Hana. Bardzo przeżywała każdą kolejną, nieudaną próbę. Przepłakiwała wtedy samotnie większość czasu. Tym razem jednak czuł, że będzie inaczej. Musiało być.  Pocałował ją czule.  Również obdarowując ją  swoim uśmiechem. Trwali tak w milczeniu dłuższy czas. Teraz ich życie miało zmienić się diametralnie. Nie dopuszczali w tym momencie do siebie żadnych negatywnych myśli. Najzwyczajniej w świecie cieszyli się.

-Piotr wstawaj, bo my się naprawdę spóźnimy, a chciałabym jeszcze zajechać do Darka.
-Nie wierzysz w moc sprawczą swojego mężczyzny?- zaśmiał się Gawryło dumnie wypinając pierś.
-Nie no. Wierzę. Oczywiście, że wierzę, ale lepiej się upewnić.- odpowiedziała puszczając mu oczko.

     Hana cmoknęła go w policzek i zeskoczyła z łóżka. Zgarnęła naszykowane dzień wcześniej ubrania i udała się do łazienki. Mężczyzna westchnął zrezygnowany. Dokończył śniadanie i leniwie zwlókł się z łóżka. Ubrał się. Zdawał sobie sprawę, że jego kobieta na  długo zniknęła za drzwiami łazienki. Wziął puste naczynia z sypialni i wyniósł do kuchni. Szybko posprzątał po posiłku. Przysiadł na kanapie w salonie. Przymknął oczy. Był cholernym szczęściarzem. Po tylu przeżyciach Hana była jego żoną, a teraz będą czekać na pierwsze dziecko. Zastanawiał się, jak sobie poradzą. Pojawienie się na świecie takiego malucha jest jednak ogromnym wyzwaniem, które wywróci do góry nogami ich życie.

-Piotr! Śpisz?- usłyszał jej specyficzny alt.

      Otworzył oczy. Stała w progu salonu. Ubrana i gotowa do wyjścia. Patrzała na niego wyczekująco. Piotr, jak zawsze, nie potrafił oderwać od niej oczu. Rozpuszczone blond kosmyki pozostawione w lekkim nieładzie i delikatny, naturalny makijaż uzupełniały okrywający jej ramiona biały t-shirt z   napisem „ I love life” i czarne rurki. Do tego dopasowane, klasyczne, czarne szpilki oraz pokaźnych rozmiarów torebka mieszcząca wszystko w środku z przewieszonym przez nią szarym swetrem. Dla niego wyglądała obłędnie. Pociągała go w każdym calu. Potrafiła strojem podkreślić swoje atuty, którymi były niesamowicie zgrabne nogi, a ukryć skutecznie to, co powodowało u niej kompleksy i jej zdaniem było niedoskonałe. Przy niej prezentował się blado. Biała koszula, wytarte jeansy i eleganckie buty to stanowczo zbyt mało przy lekarce.  Wyglądał niezbyt zachęcająco. Aż dziwił się, że jej to nie przeszkadzało. Sam obiektywnie patrząc dochodził do wniosków, że lata biegną. On staje się coraz starszy i jeśli się nie postara to zbyt wiele nie będzie jej mógł w przyszłości zaoferować. Prawda, że był absolutnie pewny, co do wierności młodszej kilka lat żony, ale to nie powód by spocząć na laurach. Musi zacząć regularnie ćwiczyć. Chociaż w tej chwili najchętniej zostałby z nią w domu. Zobaczył na jej twarzy promienny uśmiech.

-Znowu to samo.- stwierdziła ginekolog kręcąc z dezaprobatą głową powstrzymując się równocześnie od śmiechu.- Czyżbyś znowu myślał o tym, że jesteś dla mnie za stary i nieatrakcyjny? No oczywiście. Trafiłam.- dodała kobieta widząc łobuzerski uśmiech na twarzy męża.- Ty dalej twierdzisz, że nie jesteś pociągający dla kobiet, a ja cały czas muszę odganiać od Ciebie tłumy pielęgniarek i stażystek chcących zająć moje miejsce. Ciekawe, co się będzie działo, kiedy pójdę na macierzyński?
-No jak kto co?- zapytał nonszalancko chirurg.- Codziennie nowa kandydatka  wyląduje ze mną w naszym składziku.
-Ty mnie nawet nie denerwuj. Ciebie spuścić z oka to od razu zrobi się jakaś afera.
-Nie przesadzaj Hana. Dobrze wiesz, jaki ja jestem grzeczny.- stwierdził robiąc w jej kierunku maślane oczy.
-No właśnie wiedząc, jaki potrafisz być grzeczny to zaczynam się o Ciebie obawiać. Z resztą nie tylko o Ciebie. Biedne te młode dziewczyny, które za dużo sobie wyobrażą.- dodała  śmiejąc się kobieta.- A teraz panie Gawryło musimy już wychodzić, żeby wszędzie zdążyć.

    Piotr wzdychając posłusznie podniósł się i skierował w stronę żony. W ślad za nią wyszedł na korytarz i czekał aż zamknie drzwi. Gdy schowała klucze do torebki, natychmiast objął ją ramieniem. Wyszli z klatki schodowej wprost na parking. Nieustannie padł deszcz.

-Poczekaj. Pójdę po samochód. Bez sensu, żebyś bardziej zmokła.- powiedział brunet.

     Ucałował ją w policzek i pobiegł po swoją granatową Toyotę. Dziewczyna obserwowała jego poczynania z uśmiechem. Nie rozumiała, skąd u niego bierze się to poczucie, że jest stary i bezwartościowy. Jego zachowanie i sposób bycia zupełnie temu przeczą, a tym bardziej to, jaki jest on w jej oczach, jest diametralnie inne. Fakt. Piotr miał już dawno za sobą lata młodzieńcze, ale sprawnością i werwą pokonywał niejednego dwudziestokilkulatka. Wystarczyło spojrzeć, jak sprawnie pokonuje kolejne metry od drzwi do auta, a blisko wcale nie miał. Ewidentnie wiadomość o dziecku ożywiła go. Chyba w końcu zrozumiał, że te jego czterdzieści kilka lat to nie jest wcale dużo i spokojnie może pozbyć się wszelkich kompleksów.  Nim się obejrzała jej ukochany podjechał. Żwawo przeszła przez chodnik i wskoczyła do pojazdu.

-Ale jesteś mokry.- stwierdziła kobieta przeczesując jego ciemne włosy dłonią.
-Grunt, że Ty aż tak się nie zmoczyłaś. Nie możesz się przeziębić.
-Widzę, że Ty już zdążyłeś postawić diagnozę, panie doktorze.- odparła usadawiając się wygodnie w fotelu zapinając pasy.
-No, a powiedz sama. Ty nie czujesz, że w końcu nam się udało?
-Sama nie wiem.- odpowiedziała szczerze nieco zmieszana.- Tyle już razy byłam prawie pewna, że jestem w ciąży i za każdym razem to nie było to. Nie chcę kolejny raz robić sobie nadziei.
-Będzie dobrze. Czuję to.- stwierdził nachylając się w  kierunku i obracając  jej twarz w swoją stronę.

     Pocałowali się. Hana oderwała się od niego uśmiechnęła się. Takiego Piotra kochała- pozytywnego, ciepłego i czułego. Mimo,  że znała też tą jego ciemną stronę, a ich małżeńskie kłótnie, chociaż rzadkie, to były zawsze bardzo zażarte. Cóż takie temperamenty mieli oboje. Nie odpuszczali. Cieszył ją jednak fakt, że nawet, gdy  między nimi było jakieś spięcie to mogli na siebie liczyć. On zawsze wyczuwał moment, gdy było potrzebne jej jego wsparcie . Trafiał idealnie. Tak jak teraz. Gawryło odpalił silnik i ruszyli w drogę do szpitala. Cały czas rozmawiali i żartowali. W tle cicho grało radio.

-Minęła 11. Czas na najświeższe wiadomości. Marek Kalita. Witam państwa. Niepokojące informacje płyną do nas z Izraela. Tysiące cywilów ewakuowanych jest z pogranicza z Palestyną. Wojsko mobilizuje setki obywateli z rezerwy. Nasze radiowe źródła podają, że na miejscu trwają brutalne zamieszki w wyniku, których śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. Czy jesteśmy świadkami nowej wojny na  Bliskim Wschodzie? Czy może są to niegroźne starcia pomniejszych grup rebeliantów, które nie przerodzą się w konflikt ogólny? O sytuacji w Izraelu będziemy informować na bieżąco. Słuchajcie naszego radia i sprawdzajcie nasze strony internetowe. A teraz wiadomości z kraju…- w tym momencie Goldberg wyłączyła radio. Jej serce waliło jak oszalałe. Bała się, bo połowa jej rodziny była rezerwistami, a siostra Miri w dalszym ciągu pełniła  czynną służbę wojskową. Dosłownie zamarła. Najczarniejsze wizje przeszły jej przed oczami. Piotr widząc zachowanie żony zjechał natychmiast na pobocze. Spojrzał na nią. Strasznie drżała. Tępo patrzała  przez przednią szybę.
-Hej. Spokojnie. Te wiadomości  jeszcze nic nie znaczą.- starał się pocieszyć mężczyzna biorąc ją w ramiona.- Nie możesz się tym tak stresować. To nic pewnego.
-Piotr, tam jest moja rodzina.- wyszeptała łamiącym się głosem kobieta, a z jej oczu pociekły łzy. Kontynuowała.- A jeśli coś im się stało? Jeśli rzeczywiście mobilizują ludzi do wojska to oni też dostaną powołania. Nie ma innej możliwości.
-Proszę Cię. Pomyśl racjonalnie. Nie przewiduj najgorszych rzeczy tylko najpierw zadzwoń do nich i to sprawdź.
-Masz rację.- stwierdziła przytomniejąc.- Spróbuję dodzwonić się do Miri.

    Odsunęła się od męża i otarła łzy z policzków. Wyciągnęła z torebki telefon i wybrała numer. Czekała na połączenie, a brunet w tym czasie odpalił auto i ponownie ruszyli w drogę. Po kilku sygnałach blondynka w słuchawce usłyszała pocztę głosową. Próbowała jeszcze dwukrotnie, lecz za każdym razem z takim samym skutkiem. Kiedy zrezygnowała z próby kontaktu z siostrą to wykonała telefon  do rodziców. Efekt był jednak identyczny. Dla niej nie wróżyło to nic dobrego. Obawy w jej głowie stawały się niebezpiecznie realne. Poczuła, że ukochany ściska jej dłoń. Musiał mu się udzielić jej strach, bo na jego twarzy rysowało się zacięcie, które bardzo dobrze znała. Nim się obejrzała stanęli już na przyszpitalnym parkingu. W milczeniu wyszli z samochodu i szybkim krokiem ruszyli do budynku Niemal biegli przebijając się przez falę wody spadającą z nieba. Gdy weszli Piotra zaczepiła od razu jedna ze stażystek. Hana poczuła w sercu ukłucie zazdrości, które zniknęło w momencie, kiedy mężczyzna objął ją swoim ramieniem. Był to dla niej póki co jedyny pozytywny aspekt dzisiejszego wyjścia z domu. Widziała, że chirurg nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać z tą dziewczyną i stara się ją jakoś spławić, ale ewidentnie nie miał do tego głowy i nie bardzo mu to wychodziło.

-Kochanie, musimy już iść, bo się spóźnimy.- powiedziała blondynka chcąc przerwać tę arcyważną pogawędkę i ratować męża przed tą małolatą.
-Tak. Masz rację. Mamy jeszcze tyle do załatwienia. Chętnie bym jeszcze porozmawiał, ale pilne sprawy czekają. Cześć!

   Bez zbędnej straty czasu udali się na ginekologię. Szli tak milcząc pogrążeni we własnych myślach. Lekarz ani na moment nie rozluźnił swojego uścisku, jakby bał się, że straci coś bardzo cennego. Dotarli do gabinetu Wójcika. W tym momencie serce dziewczyny zaczęło mocniej bić. Pierwszy raz chyba uświadomiła sobie, że rzeczywiście może być w ciąży. Spojrzała odruchowo na męża. Siedział na plastikowym krzesełku z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

-Spokojnie. Zawołaj mnie, jak coś będzie już widać na USG. Chciałbym przy tym być.- powiedział wyczuwając na sobie jej wzrok.

    Uniósł  nieco twarz i skierował ją ku niej. Uśmiechnął się krzepiąco i ścisnął delikatnie jej dłoń. Kobieta kiwnęła  głową Wzięła głęboki oddech i uchyliła drzwi.

-Hej Darek. Masz teraz czas?- zapytała niepewnie widząc kolegę wypełniającego papiery przy biurku.
-Cześć. Dla Ciebie zawsze. Co Cię do mnie sprowadza?- spytał, gdy blondynka weszła już do środka i zamknęła drzwi.
-Robiłam testy…- zaczęła.
-I chcesz sprawdzić, czy nie jesteś w ciąży?
-Dokładnie.
-No to znasz zasady. Za parawan, rozebrać się i czekam.

    Goldberg posłusznie wykonała polecenia lekarza. Kilka minut później była już po pierwszych badaniach. Leżała teraz na kozetce i wpatrywała się zalana łzami w obraz na monitorze ultrasonografu. Była cholernie szczęśliwa, bo jej marzenia stały się rzeczywistością, Będzie matką. Niesamowite ciepło rozlewało się w jej wnętrzu na widok tego pulsującego punkciku oznaczającego serduszko ich maleństwa- jej i Piotra. Pokochała je już całą sobą.

-Darek, mógłbyś poprosić Piotra? Czeka tam pewnie zestresowany na korytarzu, a chciał przy tym być.- powiedziała wzruszona.

      Kolega spełnił bez słowa jej prośbę. Cieszył się wraz z nią, nawet jeśli miało to oznaczać, że w najbliższym czasie  będzie miał więcej obowiązków. Po chwili wrócił do gabinetu wraz z Gawryłą. Brunet wpatrywał się w napięciu na zapłakaną żonę. W duchu czuł, że się udało, ale wolał się upewnić.

-Hana, i jak?- nic innego nie umiało mu przejść przez gardło, gdy blondynka odwróciła się do niego i spojrzała  mu prosto w oczy.  Jej wzrok mówił wszystko.
-Wiedziałem!- wykrzyknął chirurg.- Nie mogło być inaczej.

    Podszedł bliżej niej. Chwycił jej dłoń i nachylił się nad nią. Pocałowali się. Przysiadł u jej boku na krzesełku. On również zawiesił swój wzrok na obrazie USG. Rozpierała go duma. Był szczęśliwy i obiecał sobie, że nic tego ich szczęścia już nie zmąci. Będzie dla tego malucha  najlepszym ojcem, jakim potrafi być.

-Wiecie, że to dopiero połowa sukcesu?- tę wzruszającą chwilę przerwał im lekarz sprowadzając parę na ziemię.- Hana wcześniej poroniła, do tego ta operacja i fakt, że będzie pierworodką. Te okoliczności sprawiają, że ta ciąża może okazać się nie taka łatwa.
-Darek, oboje jesteśmy lekarzami. Poza tym jestem ginekologiem….- zaczęła kobieta.
-Wiem, Hana, ale w tym momencie jesteś moją pacjentką. Poza tym myślisz teraz jak matka, a nie jak lekarz, a to może podpowiadać złe rozwiązania.
-Co to znaczy, Darek?- do rozmowy włączył się Gawryło.
-Póki, co nic to nie oznacza. Chcę tylko byście mieli świadomość, że może być ciężko, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby było ok. Nawet jeśli będziecie uważać inaczej. Za dobrze Wam życzę. Będziecie musieli po prostu uważać i Hana obowiązkowo stosować się do wszystkich zaleceń. Zapominasz, że jesteś lekarką i nic na własną rękę. Wszystko konsultujesz  ze mną. Początek 8 tygodnia to już nie mało przy takich obciążeniach.
-Dzięki Darek. Będziemy pamiętać.- odparła Hana wycierając resztki żelu ze swojego brzucha podnosząc się następnie z kozetki.
-Hana, wiesz, że ja nie żartuję?- zapytał jej ginekolog przyglądając się dziewczynie zza okularów.
-A ja Cię dopilnuję.- dopowiedział Piotr.

    Blondynka spoglądała raz na jednego, raz na drugiego.  Mieli niesamowicie poważne miny. Rozumiała doskonale, że się bali, szczególnie Piotr, bo to  cząstkę jego nosiła w sobie, ale nie mogła się powstrzymać. Uśmiech z jej twarzy przerodził się w śmiech. Mężczyźni byli kompletnie zdezorientowani.

-Ja rozumiem, że może jestem lekką pracoholiczką, nie dbam o siebie tak, jak powinnam itd., ale mimo wszystko jestem  świadoma, że nie chodzi teraz tylko o mnie. Możecie być spokojni. Będę grzeczna i nie będę robić problemów.
-No mam taką nadzieję. Chociaż Ty i grzeczna to jak dla mnie się trochę wyklucza.- zaśmiał się tym razem Gawryło podchodząc do blondynki, która właśnie poprawiała swój wygląd.
-Jak chcę to potrafię. Wbrew pozorom umiem być rozsądna, kiedy trzeba. Gdybym wtedy wiedziała o dziecku to wszystko potoczyłoby się  inaczej.
-Dobra Hana. Nie gdybaj lepiej już tylko uciekajcie, bo chyba mieliście też inne plany na dzisiaj.
-Faktycznie. Późno już.- przytaknęła lekarka spoglądając na zegarek.- Chodźmy lepiej, bo rzeczywiście się spóźnimy. Jeszcze raz dzięki. Pa!

      Mężczyźni szybko pożegnali się uściskiem dłoni, a na odchodne Wójcik pogratulował im jeszcze raz. Zadowolona para opuściła gabinet kolegi. Szli przez szpitalne korytarze trzymając się za ręce. Uśmiechy nie schodziły im z twarzy. Wyszli na zewnątrz. Już nie padało, a zza chmur wychodziło nieśmiało  słońce. Wdychali głęboko podeszczowe powietrze przesiąknięte zapachem nieuchronnej jesieni. Promienie delikatnie muskały skórę blondynki. Stęskniła się za latem. Bezwiednie wtuliła się w ramię męża. Po przejściu praktycznie całego parkingu wsiedli wreszcie do samochodu i odjechali. Mieli jeszcze wiele planów na dziś. Podróż minęła im dosyć szybko. Co prawda cały czas milczeli, ale oboje byli pogrążeni w swoich myślach. Cały też czas ich dłonie były ze sobą splecione. Wreszcie wjechali na spore podwórze, na którym stały huśtawki, a z każdej strony bawiły się dzieciaki w różnym wieku. Wyszli z auta. Do ich uszu dochodził zewsząd  gwar zadowolenia.  Może i nie było to wymarzone miejsce do spędzenia beztroskiego dzieciństwa  i szaleńczej młodości, ale w wielu przypadkach było jedynym rozwiązaniem.

      Po chwili w ich kierunku biegł na oko sześcioletni chłopczyk z brązowymi loczkami opadającymi na twarz. W ślad za nim kroczyła około dziesięcioletnia urodziwa brunetka wraz z kobietą w średnim wieku.

-Hana! Piotr!- krzyczał nieco piskliwym głosikiem podekscytowany malec.- Przyjechaliście.

     Goldberg kucnęła i  w tym samym momencie w jej ramionach znalazł się ów chłopiec. Przytulił się mocno do niej. Dziewczynie aż serce podeszło do gardła, a w brzuchu zaczęły przyjemnie tańczyć jakieś motylki. Wcześniejsze podenerwowanie gdzieś uciekło.

-Cześć Michaś! Chyba nie wątpiłeś, że przyjedziemy?- zapytała ciepło uśmiechając się do małego i odgarniając z jego twarzy niesforne kosmyki by spojrzeć w jego zielone oczy.
-Ani trochę nie wątpiłem.- odparł rezolutnie zabawnie kręcąc głową.- Po prostu stęskniłem się za Wami.
-My za Wami też.- zapewniła lekarka.
-A ze mną to się nie przywitasz?- obruszył się Gawryło znajdując się w jednej chwili u boku żony, tak samo jak ona kucając.
 
    Michał wyrwał się z objęć blondynki i tym razem przytulił się do chirurga, który podniósł go na ręce i wstał. Toż samo uczyniła Hana. Mężczyzna wraz z chłopcem przybili sobie piątki i coś szepnęli na ucho, by chwilę później wybuchnąć śmiechem. Kobieta nie do końca rozumiała ich zachowanie, ale jakoś nie miało to teraz znaczenia. Do trójki podeszła owa wysoka kobieta z dziewczynką  starszą od Michałka. Dziesięciolatka, podobnie jak chłopczyk, skierowała się do Goldberg, która mocno zagarnęła ją w ramiona. Przywitała się z nią. Następnie podobne powitanie zaliczył Piotr.

-Dzień dobry pani Basiu!- chórem odezwało się małżeństwo.
-Witam państwa! Jak widać dzieciaki nie mogły się już na Was doczekać.
-No my też już stęskniliśmy się za nimi.- odparł w ich imieniu chirurg.
-Od rana wypatrywali państwa w oknach i pakowali swoje rzeczy.
-Bylibyśmy może po nich trochę wcześniej niż ustaliliśmy, ale mieliśmy jeszcze coś ważnego do załatwienia.
-Rozumiem. Zawód lekarza to nie łatwy kawałek chleba. Kasiu, może zaprowadzisz pana Piotra po wasze rzeczy?
-Jasne.- powiedziała entuzjastycznie dziewczynka ciągnąc bruneta za rękaw w stronę budynku.

     Gawryło postawił Michała na ziemi i pogłaskał go po główce. Ucałował jeszcze żonę w policzek i pobiegł z dziewczynką biorąc ją na barana.

-Mogę  iść jeszcze na huśtawki?- zapytał chłopiec.
-Jasne. Leć.- zgodziła się pani Basia.
-Naprawdę przepraszam, że nie przyjechaliśmy wcześniej.- zaczęła Hana, gdy tylko mały wskoczył na pierwszy stopień zjeżdżalni.
-Proszę się nie tłumaczyć. W państwa zawodzie zawsze mogą zdarzyć się nieprzewidziane wypadki. W pełni to rozumiem.- powiedziała dotykając delikatnie ramienia lekarki.
-Ale i tak wolałabym być wcześniej. Nie powinni być tutaj ani chwili dłużej niż to konieczne.
-Ma Pani rację. Dom dziecka to jest ogromny cios, zwłaszcza, że tak nagle wyrwano ich od kochających rodziców. Dla Kasi i Michasia to było wstrząsające. Dzieci bardzo mocno przeżyły ich śmierć.
-Tak. Pamiętam pierwsze doby po wypadku. Piotr, ani żaden inny lekarz nie umiał im o tym powiedzieć i tą ich rozpacz, gdy już się dowiedzieli. W Leśnej Górze dawno nie było aż takiej tragedii. W tym karambolu zginęło tylu ludzi. Sama walczyła o życie kobiety w ciąży. Niestety bezskutecznie. Oni mieli tak wiele szczęścia w tym wszystkim. Przecież Piotr ratował Michałka. Mały mógł umrzeć.
-Tak. To straszne. Chociaż oni tak dobrze trafili. Są rodzeństwem i nie rozdzielono  ich przy przydziale do ośrodków. Wspólnie też zostali przez państwa adoptowani.  Lubią Was i nie boją się.  Czują się bezpieczni. Poza  tym szybko znaleźli nowy dom. Niektóre dzieci czekają na to kilka lat i nawet,  jeśli zostają przysposobieni to nie radzą sobie z tym wszystkim.
-Mam nadzieję, że będzie im przy Nas dobrze.
-Będzie. Są państwo dla nich dobrzy. Kochacie ich i zależy Wam na nich. To widać.
-Tak. Ma Pani rację. Jeszcze kiedy leżeli w szpitalu to pokochałam je całą sobą. Myślę, że Piotr tak samo.- zapewniła Hana nie spuszczając oka z Michasia, który właśnie próbował rozgryźć jedną z nowo przywiezionych huśtawek.
-Widać, że Pani mąż ma podejście do dzieci.- stwierdziła Pani Barbara.
-Tak. Cały Piotr.- przytaknęła Goldberg podążając  za wzrokiem starszej kobiety kiwając z podziwem głową.- Nie bez powodu ma tak dobry kontakt z córką z poprzedniego związku. Tosia jest z nim bardzo zżyta.

     Obserwowały tak chwilę bruneta, który wstawiał do bagażnika kilka toreb z rzeczami rodzeństwa. Mała, lokata szatynka wymachiwała rękoma dyrygując każdym ruchem chirurga. W momencie, gdy ostatnie bagaże wylądowały w samochodzie do pani doktor przebiegł Michaś. Był cały mokry i okropnie zdyszany. Wtulił się w nogę kobiety, która pogłaskała go po główce i otoczyła ramieniem.

-To jak mały, pobawiłeś się już ze wszystkimi, bo strasznie zgrzany jesteś?- zapytała troskliwie dziewczyna.
-Tak. Już pożegnałem się z chłopakami.
-Wszystko spakowane i foteliki zamontowane.- zameldował Gawryło podchodząc do kobiet.

      Nieopodal nich Kasia żegnała się ze swoimi przyjaciółkami i po chwili dołączyła do nich. Na jej twarzy  było widoczne wzruszenie. Była przywiązana do tego miejsca i ludzi. Pani Basia wyściskała dzieciaki i powiedziała, że będzie ich tutaj brakować. Nie obyło się bez łez. Michał prawie zanosił się z płaczu. Dopiero w ramionach Hany nieco się uspokoił. Wiedziała, że noszenie na rękach sześciolatka nie jest zbyt rozsądne, ale nie mogła stać tak bezczynnie. Serce jej się krajało na widok ich łez. Kasia również wtuliła się w blondynkę, która starał się ją objąć jedną ręką. Piotr stał tak z boku i jedynie przewiesił swoje ramię przez żonę. Nie umiał inaczej dodać jej otuchy. Wychowawczyni jeszcze raz pogratulowała małżeństwu udanej adopcji i życzyła im wszystkiego, co najlepsze. Zapewniła ich, że na pewno wszystko będzie dobrze. Lekarz wziął małą na barana. Ginekolog natomiast nie puszczała Michała. Ruszyli do samochodu. Praktycznie cały dom dziecka ich obserwował. Zarówno Hana, jak i Piotr doskonale zdawali sobie sprawę, że na miejscu rodzeństwa z chęcią znalazłoby się kilkadziesiąt innych dzieci. Nic jednak nie mogli na to poradzić. Wreszcie posadzili Kasię i Michałka na swoich miejscach. Przypięli pasami. Po chwili sami zajęli fotele z przodu. Milczeli. Jakoś żadne z nich nie miało odwagi przerwać tej ciszy. Może chcieli jakoś pozwolić dzieciom samodzielnie odnaleźć się w sytuacji. Hana chcąc dodać im otuchy odwróciła się w tył. Ruszyli z miejsca. Aż do chwili wyjechania na główną drogę rodzeństwo cały czas do kogoś machało. Kiedy opuścili teren ośrodka na ich twarzach pojawiły się szczere uśmiechy. Lekarce ulżyło. Do ostatniej chwili nie była pewna, czy dobrze postąpili adoptując dzieci. Teraz już nie miała wątpliwości, co do słuszności tej decyzji. Jechali przez zakorkowane ulice stolicy. Umówili się z Magdą, że przyjadą dzisiaj po Tosię, aby spędziła ten dzień z nimi. Mieli odebrać ją już ze szkoły. Po drodze cały czas się wygłupiali, przez co podróż wcale im się nie dłużyła. Podjechali pod mury jednej z lepszych warszawskich podstawówek. Młoda Soszyńska już na nich czekała. Na plecach miała swój tornister, a w rękach trzymała niewielką torbę podróżną- typowo dziecięcą oraz plik kartek. Dziewczynka bez wahania otworzyła tylne drzwi. Szybko wsiadła zajmując miejsce tuż za kierowcą równocześnie witając się ze wszystkimi wewnątrz. Tosia doskonale znała Kasię  i Michała. Mieli ze sobą dosyć dobry kontakt. Hana z Piotrem często zabierali ją ze sobą, gdy jechali do domu dziecka. Chcieli, aby dzieci dogadywały się ze sobą. Nie inaczej było tym razem. Na tylnej kanapie szybko rozpoczęła się ożywiona dyskusja na temat jakiejś bajki czy czegoś takiego.  Goldberg wreszcie mogła odetchnąć z ulgą. Usadowiła się wygodniej w fotelu. Odwróciła twarz do słońca przymykając mimowolnie oczy. Nieświadomie prawą dłoń położyła na swoim brzuchu.

-Hana, wszystko ok.? Dobrze się czujesz?- do jej uszu dobiegł zatroskany głos męża.
-Tak kochanie. Jest idealnie.- odparła bez zastanowienia szeroko się uśmiechając.

     Wjeżdżali właśnie na podziemny parking jednego z centrów handlowych. Musieli kupić kilka drobiazgów do pokoju dzieciaków i uznali, że najlepiej będzie, jeśli one same je wybiorą. Może powinni ten dzień spędzić nieco inaczej, ale woleli załatwić to jak najszybciej.

-Centrum handlowe?- zapytała Kasia.
-Tak. Musicie nam pomóc wybrać kilka rzeczy do waszego pokoju.- odpowiedziała Hana.

    Piotr zaparkował samochód i wysiedli. Dziewczynki natychmiast dopadły Goldberg i pociągnęły ją za rękę do galerii. Natomiast Gawryło został w tyle. Wziął na ręce zaspanego Michasia. Mały widocznie zdążył już uciąć sobie krótką drzemkę. Ruszył niechętnie za dziewczynami. Prawdę mówiąc nie cierpiał chodzić po sklepach. Fakt. Przy blondynce przyzwyczaił się już do tego, że czasami spędzali kilka godzin za zakupach. Nużyło go to strasznie. Starał się unikać wizyt w sklepach jak tylko umiał. Chociaż chyba wolał jednak być przy żonie i mieć ją na oku. Był o nią strasznie zazdrosny. Może i miał pewność, że Hana żadnemu z adoratorów nie ulegnie, ale to on powinien ją bronić. Zdążył już poznać kilku dosyć namolnych typków, którzy zbyt łatwo nie chcieli sobie odpuścić po odmowach kobiety. Tym samym brunet musiał stawać w jej obronie. Szybkim krokiem dotarł do ruchomych schodów. Wjechał nimi do góry. Na parterze zastał tłum ludzi. O tej porze to już norma. Rozglądnął się trochę i przy witrynie sklepu z elektroniką dostrzegł swoją ukochaną. Podszedł do niej i wspólnie weszli do środka. Mieli kupić tutaj lampki nocne. Szybko wybrali to, co powinni i ruszyli obierając za  kolejny cel sklep z pościelą. Michałek rozbudził się na dobre. Piotr postawił go na ziemię. Mały pobiegł do dziewczynek idących kilka kroków przed nimi. Gawryło chwycił żonę za rękę i szli spacerkiem. Sklep z artykułami gospodarstwa domowego był chyba strzałem w dziesiątkę. Dzieciaki wygłupiały się. Toczyły wojnę zaopatrując się w „nową broń” zauważoną po drodze. Ekspedientki jedynie śmiały się na ten widok. Goldberg z resztą również, gdyż jej ukochany za punkt honoru przyjął sobie uspokojenie tych gagatków. Niestety z mizernym skutkiem. W końcu dotarli do działu z rzeczami do sypialni. Tam zarówno Kasia, Tosia jak i Michaś mieli za zadanie wybrać dla siebie komplet ze swoim ulubionym bajkowym bohaterem. I tutaj brunet mógł mieć swoje obawy, a to za sprawą Michała, który pierwszy przyniósł to, co wyszukał dla siebie. Był to komplet z nadrukowanym kotem „Hello Kitty”. Cały różowy. Mina chirurga była bezcenna. Stał kompletnie zmieszany i za bardzo nie wiedział, jak zareagować. Drapał się po głowie. Chłopiec w tym czasie wykładał mu swoje racje. Ostatecznie lekarz wziął od niego paczkę i mały pobiegł szukać dalej. Uśmiechnął się jeszcze i sam skierował się do Hany stojącej nieopodal. Był pewny, że słyszała monolog Michasia. Objął ją w pasie od tyłu i wtulił twarz w jej włosy.

-Chyba się starzeję.- stwierdził wdychając perfumy żony.- Jak tak dalej pójdzie to dzieciaki uznają mnie za nic nierozumiejącego starego zgreda.
-Oj daj spokój. Najwyżej trochę siwych włosów na głowie. To jest cała Twoja starość, ale punkt dla Ciebie za samokrytykę.- odparła.- Z resztą sam powiedziałeś, że to jeszcze dziecko. Szuka siebie i bardzo dobrze.
-No, ale różowy kot? To takie…- zaczął oburzony.
-Niemęskie?- dokończyła i zaśmiała się widząc jego nadąsaną minę.- No wiesz, Ty też czasem nie zachowujesz się jak typowy samiec alfa, więc akurat to nie świadczy o tym, że nie jesteś 100% mężczyzną.
-No to mnie pocieszyłaś.- odpowiedział mało przekonany.
-No nie marudzić już tak. Zobaczysz, że następną przyniesie jakąś z autkiem albo czymś podobnym.
-Obyś miała rację.- powiedział i wychylił się przez ramię kobiety, aby zobaczyć, co tak usilnie ogląda.- Rozglądasz się już za rzeczami dla malucha? Nie za wcześnie?
-Wiem. Mamy jeszcze czas. Po prostu tak sobie patrzę na to i nie potrafię uwierzyć, ze naprawdę będziemy mieć własne dziecko.
-No niesamowite.- przytaknął całując ją w skroń.
   Odwróciła się przodem do niego i przywarła do jego ramion.
-Musimy powiedzieć o ciąży dzieciom. Jestem ciekawa, jak zareagują.
-Masz rację. Mam nadzieję, ze nie będzie źle.- stwierdził gładząc dziewczynę po plecach.- Hana skoro dzieciaki szukają swojego to może my też poszukajmy czegoś dla siebie?
-Dobry pomysł. Tylko chyba za późno na niego wpadłeś. Zdążyłam już znaleźć coś idealnego dla Ciebie.- zaśmiała się podając mężowi leżący do tej pory za nią komplet pościeli.
-No nie żartuj. Ja i kwiatki? Do tego różowe? Wolne żarty, Hana.- obruszył się Gawryło.
-No były jeszcze do wyboru kotwice albo kaczki, więc jak chcesz to możesz pójść wymienić.- roześmiała się.- Chociaż wydawało mi się zawsze, że nie zwracasz uwagi na to pod czym śpisz.
-No, bo tak było. Miałem ciekawsze rzeczy do roboty niż oglądanie wzorków na poduszce, ale teraz to się zmieni. Ubędzie mi trochę interesujących zajęć.- odparł puszczając jej oczko.
-A kto tak powiedział?- zapytała figlarnie pokazując rządek śnieżnobiałych ząbków.

    Odsunęła się od niego i poszła w głąb  alejek. Po chwili ruszył w ślad za nią. Śmiał się w duchu, bo chyba nie podejrzewał, że jego kobieta jest aż tak szalona. Ginekolog zebrała do kupy dzieci. Zapłacili za zakupy i wyszli. Po drodze na parking wstąpili jeszcze do lodziarni. W końcu dotarli do auta. Zapakowali rzeczy i ruszyli w stronę domu. Na ulicach nie było już śladów porannego deszczu. Patrząc w obecnej chwili Warszawa nie wyglądała jak co dzień. Nie było nawet najmniejszego śladu popołudniowych szczytów. W drodze do domu nie stanęli nawet w najmniejszym korku. Podjechali pod blok po niecałych 20 minutach.

-To jak- najpierw idziemy do góry i coś zjemy, a później wrócimy na dół po rzeczy?- zapytał Piotr odwracając się w tył po tym, jak zaparkował.

    Dzieciaki zgodnie przytaknęły. Hana bez zbędnych słów wysiadła i wypuściła je ze swojej strony. W chwilę później u jej boku znalazł się Gawryło. W tym czasie trójka ich pociech była już pod drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową ich bloku. Małżeństwo spokojnie podążyło również w tym kierunku. Niecałe 5 minut później spoczęli na kanapie w salonie. Goldberg była wykończona dzisiejszym dniem. Siedzący obok niej mąż chyba się podobnie. Jedynie dzieciaki miały jakiś rodzaj niespożytej energii, którą cała trójka emanowała. Rozpoczęli właśnie emocjonującą partię chińczyka, który rozłożyli na niewielkim, szklanym stoliku stojącym na samym środku salonu. Ginekolog obserwowała ich. Po chwili jednak zupełnie nieświadomie jej oczy przymknęły się, a głowa spoczęła na ramieniu chirurga. Usłyszała głośne, acz znajome chrapanie. Przebudziła się. Zamrugała kilkakrotnie oczyma. Spojrzała na Piotra. Najzwyczajniej w świecie spał. Obróciła się przez ramię rzucając okiem na zegarem. Dochodziła 16. Przespała dobre 30 minut. Wróciła do poprzedniej pozycji. Tosia, Kasia i Michałek dalej grali zacięcie.

-Kto wygrywa?- zapytała lekarka nieco zaspanym głosem.
-Tosia wygrała 3 razy. Kasia i ja tylko po razie.- rzucił szybko chłopiec nie odrywając ani na moment uwagi od planszy.
-Nadrobicie jeszcze.- pocieszyła go.- Pójdę zrobić coś na obiad, bo pewnie zgłodnieliście. 

    Jednak oni byli do tego stopnia zaabsorbowani zabawą, że nie zwrócili na nią nawet najmniejszej uwagi. Nie zdziwiło ją to szczególnie. Poszła do kuchni. W sumie już wczoraj wiedziała, co takiego zrobi, więc jedynie musiała wcielić plan w życie. Wyciągnęła wszystkie składniki na ciasto drożdżowe i szybko przygotowała. Odstawiła, aby drożdże spokojnie wyrosły. Pokroiła pozostałe rzeczy, które miała dodać na górę pizzy. Pamiętała dobrze, że kilkakrotnie dzieci wspominały jej właśnie o domowej pizzy. Uznała, więc, że będą mieć miłą niespodziankę. Musiała poczekać. Przypomniało jej się, że miała zadzwonić do Miri. Chwyciła do ręki telefon. Nie chciała marnować chwili. Miała trochę czasu, więc wolała uspokoić się od razu. Przecież jej rodzinie nic tam, w Izraelu nie grozi. Wykręciła numer siostry. Odebrała już po 2 sygnale.

-Witaj siostro!- zaczęła czystym hebrajskim.- Co słychać? Wszystko w porządku? Słyszałam, że…
-…
-Ale jak to możliwe? Rzeczywiście sytuacja jest tak groźna? Tutaj mówią, że mobilizują wojsko. Oprócz Ciebie jeszcze kogoś zaciągnęli?- lawina pytań posypała się z ust blondynki.
-…
-Czyli z mamą zostały tylko Cywia i Petra? Boże. Miałam nadzieję, że to tylko ćwiczenia, a nie regularne walki. Masz jakieś konkretne wieści od reszty?- pytała strapiona.
-…
-Nie. Mnie nikt wezwania nie przysłał.
-…
-Miri, daj spokój. Po co potrzebna byłaby im lekarka żyjąca w Polsce? W dodatku będąca ginekologiem?
-…
-Przesadzasz. To nierealne. W każdym razie czekam na wieści od Was. Jeśli tylko czegoś się dowiesz to dzwoń do mnie. Myślę o Was i modlę się.

         Po krótkim pożegnaniu rozłączyły się. Rozmowa z siostrą wcale jej nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie. Zaczęła bać się jeszcze bardziej o swoich bliskich. Powołania do wojska wcale nie oznaczało pewnej śmierci, ale ich życie było zagrożone. Niekoniecznie musieli też walczyć w pierwszej linii. Mogli być tylko przypadkowymi ofiarami walk. Poczuła, że zaczyna ją boleć głowa. To był zły znak. Teraz nie może się stresować. Odpowiada obecnie jeszcze za malucha, który rozwijał się w jej łonie. Musiała odstawić na bok nerwy, żeby mu nie zaszkodzić. Starała się skupić na dokończeniu posiłku. Z ledwością udało jej się przygotować wszystko do późnego obiadu. Trzęsły jej się ręce. Gdy wykładała blachę z piekarnika z parującym jeszcze daniem to ta prawie wylądowała na ziemi. Gdyby w tym momencie nie pomógł jej Piotr to raczej niemieliby, co jeść. Gawryło odstawił naczynie na stół i zbliżył się do żony, która zdążyła odwrócić się tyłem do niego i oprzeć o blat. Położył jej dłonie na biodrach wtulając twarz w jej włosy.

-Hana, wszystko dobrze? Źle się czujesz?- zapytał zaniepokojony.
-Dziękuję za pomoc.- odparła.- Wszystko w porządku. Nic mi nie jest.
-Wiesz, że masz o siebie dbać?
-Tak. Pamiętaj Piotr, że jestem lekarzem, który w dodatku doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co powinna robić kobieta w ciąży.- powiedziała to bez cienia najmniejszych emocji błądząc myślami gdzieś zupełnie indziej.
-Mnie możesz powiedzieć wszystko. Pamiętaj.- stwierdził nie do końca przekonany zapewnieniami dziewczyny. Dodając po chwili.- Dodzwoniłaś się do rodziców albo Miri?
-Tak. Rozmawiałam z Miri.- zaczęła nieco łamiącym się głosem.- Tam rzeczywiście szykowana jest wojna. Boję się o nich. Zmobilizowali do armii mojego ojczyma i trzy siostry. Wszyscy mogą tam zginąć.

       Gdy skończyła, poczuła, że ma wilgotne policzki. Brunet trzymał ją mocno w ramionach. Starał się ją uspokoić, pocieszyć.

-Spokojnie. W dzisiejszym świecie nie tak łatwo rozpętać wojnę.- próbował brzmieć pewnie.- Jest tyle organizacji, które nie pozwolą na rozlew krwi.
-Nie żyłeś tam na co dzień.  Nie wiesz, jakie powszechne poczucie zagrożenia tam panuje.-  zarzuciła mu pociągając nosem.- Praktycznie każdego dnia w mediach pojawiają się informacje, że jacyś ludzie giną  lub są ranni w wyniku pomniejszych utarczek w pobliżu granicy. Tam to zjawisko jest na tyle częste, że nie zwraca się na nie większej uwagi. Powód do mobilizacji armii musi być poważny.
-Hana, naprawdę. Ta sytuacja szybko się wyjaśni.- powiedział gładząc blondynkę po jej włosach.- To kwestia najwyżej kilku dni i wszystko wróci do normy. Nie przejmuj się.
-Masz rację. Muszę pamiętać o naszym dziecku.- zgodziła się kobieta wtulając twarz w jego bark.- Zawołasz Tosię, Kasię i Michałka do stołu?
-Jasne.- przytaknął całując ją w czubek głowy i wyszedł do salonu.

        Usiadła na krześle. Pokroiła ciepłą jeszcze pizzę. Czuła się okropnie. Miała świadomość, że jest bezradna względem rzeczywistości. Zastanawiała się, czy jest jakiś sposób, żeby chociaż sprowadzić do Polski matkę i młodsze siostry. Sama obecnie nie potrafiła wpaść na jakieś logiczne rozwiązanie. Wiedziała jednak, że musi coś zrobić, zanim sytuacja się pogorszy. Musi o tym porozmawiać z Piotrem. „On pewnie spojrzy na to chłodniejszym okiem. Tak. Na pewno coś wymyśli.”- pomyślała i w tej samej chwili do jej uszu dobiegł śmiech dzieci wbiegających do kuchni.  Uśmiechnęła się w ich stronę próbując zatuszować targające nią emocje. Zajęli miejsca. Czuła na sobie przenikliwy wzrok męża.  Znał ją na wylot. Fakt, że mógł się tylko domyślać, co blondynka wewnątrz musiała czuć, nie zmieniał jednak tego, że łatwo wychwycił, iż dziewczyna tylko się maskuje. Siedział tak koło niej i zerkał kątem oka na lekarkę, która obserwowała jedzące, roześmiane dzieciaki. Nie wytrzymał. Nakrył jej dłoń swoją. Mimowolnie ścisnęła ją. Żadne z nich nie miało apetytu. Stracili ochotę na wszystko przez te emocje. Hana niemal na siłę zjadła swoją porcję. Jedynie argument ciąży zmusił ją do tego. Milczała będąc myślami w rodzinnym domu. Gawryło również przyjął pozycję bardziej wycofanego. Przeżuwał kęs za kęsem. Drugą ręką gładził delikatnie palce swojej ukochanej. Gdy tylko skończyli jeść,  najmłodsza trójka ponownie pobiegła do salonu. Wcześniej każde z nich przytuliło się do Goldberg chwaląc równocześnie ulubioną potrawę. Zostali sami. Chirurg posprzątał po posiłku. Kobieta siedziała cały czas w jednym miejscu nie ruszając się nawet o milimetr. Podszedł do niej. Miała zamknięte oczy. Położył dłonie na jej karku i powoli rozmasowywał go. Po dłuższej chwili rozluźniła się.

-Chodźmy do salonu. Włączymy jakąś bajkę. Dzieci będą zadowolone, a Ty się trochę prześpisz. Co Ty na to?- spytał zatroskany.
-Dobry pomysł. W szafce są paluszki i sok. Weź szklanki. Ja pójdę odpalić dvd.- podzieliła zadania wstając.

    Napotkała jego zdezorientowane spojrzenie. Musiał być zdziwiony tym, że tak łatwo przekonał ją do odpoczynku. Prawda była taka, że czuła się zmęczona dzisiejszym dniem. Zbyt dużo wrażeń jak dla niej. Do tego najzwyczajniej w świecie była śpiąca. Z resztą tak jak od kilkudziesięciu dni. Był to jeden z tych objawów ciążowych, które dla osoby z jej naturą były uciążliwe. Pocałowała męża w policzek na odchodne i wyszła. Przekroczyła niezauważona próg pokoju i podążyła do półki z filmami.

-Co chcielibyście obejrzeć?- zwróciła się do pochłoniętych układaniem klocków dzieci.- Mamy całą kolekcję Madagaskaru i Epoki Lodowcowej. Wybierzecie coś?
-Może Madagaskar 3?- zapytał cicho chłopiec, któremu z zadowolenia aż błyszczały oczy.

      Kasia z Tosią nieprzerwanie budowały domek dla swoich lalek, ale kiwnęły głowami na zgodę. Michał stojący przy lekarce przebierał nogami ze zniecierpliwienia. Blondynka włożyła płytę do odtwarzacza i chwilę później pojawiły się znajome postacie Alexa, Melmana czy Króla Juliana. Zadowolona Goldberg położyła się na kanapie i przykryła się kocem. Zaraz dołączył do niej chłopiec. Wślizgnął się pod koc i położył u jej boku wtulając się w jej ramiona. Do salonu wszedł Piotr. Odstawił kubki, sok i przekąski na stolik. Usiadł na kanapie i ułożył jej głowę na swoich kolanach. Nachylił się i pocałował ją w czoło. Gładził jej blond kosmyki. Wciągnął się w film. Hana w pełni rozluźniła się. Miała dość wrażeń jak na jeden dzień. Jej myśli cały czas krążyły wokoło rodziny. Mimo, że obiecała sobie odpuścić i nie przejmować się tym, to nie potrafiła. Taka już była. Nic na to nie poradzi. Zaraz później jej umysłem zawładnął temat ciąży. Jak oni sobie poradzą? Jak bardzo zmieni się ich życie? Chyba naturalne pytania i obawy przyszłej matki. Domyślała się, że jej mąż przejmował się tym wszystkim identycznie. Różnica była taka, że on doskonale umiał ukryć targające nim wewnętrznie uczucia, a ona nie potrafiła takiej umiejętności zdobyć. Jest bardziej emocjonalna czy spontaniczna w wielu kwestiach.  Musiała przyznać, że ich życie naprawdę było strasznie pokręcone. Nic nie mogło się odbywać jak w przeciętnym związku. Może to, dlatego że sami chyba byli dosyć specyficzni? Tyle razy obserwowała w swojej pracy normalne pary, które cieszyły się swoim szczęściem bez obaw, że jakieś wydarzenia mogą zepsuć im tą sielankę. Fakt faktem, że życie to nie bajka. Nawet w ułożonej rzeczywistości tych zwykłych osób były nieszczęścia, ból i rozpacz. Ich historia na tym tle mimo wszystko dalej wyglądała bardzo abstrakcyjnie. Oboje przeżyli wiele, co dla typowego człowieka mogłoby okazać się barierą nie do przeskoczenia już przy pierwszym upadku. Oni dali sobie radę. Tylko czy nie osiągnęli swoich granic? Nie chciała nawet dopuszczać do siebie myśli, że znowu coś mogłaby stracić. Zaśmiała się w duchu. Jeszcze rano, kilka godzin wcześniej emanowała szczęściem i optymizmem, a teraz popadła w jakąś melancholię. Ah te szalejące hormony! Jednak nawet dla niej- ginekologa z wieloletnim doświadczeniem- ciąża i jej objawy czy skutki są nieodkrytymi meandrami ludzkiego, a właściwie kobiecego organizmu. Dobitnym dowodem tego był jej własny błogosławiony stan i to, co z sobą przyniósł. Przytuliła mocniej do siebie Michałka i pogrążyła się w zadumie nad czymś bardziej trywialnym i przyjemniejszym. Sama do końca nie wiedziała nad czym. Po chwili odpłynęła.

       Obudził ją dzwonek do drzwi. Otworzyła oczy. Na ekranie dalej trwały przygody zwierzaków, które usilnie starają się znaleźć swoje miejsce  w zagmatwanym świecie.  Jej drzemka nie trwała zbyt długo. Zaspana podniosła się na kanapie. Usiadła nie wypuszczając malca z objęć.

-Połóż się. Pójdę otworzyć.- zaofiarował się Piotr.- To pewnie nic ważnego.
-Nie. Dobrze mi zrobi, jak wstanę.  Nie powinnam teraz spać, bo w nocy nie zasnę.- odparła kobieta sadzając Michasia u boku bruneta.

Dzwonek rozległ się ponownie. Wstała i udała się do przedpokoju. Otworzyła. W progu stał oficer Żandarmerii Wojskowej. Młody, przystojny, dobrze zbudowany blondyn o piwnych oczach.

-Dobry wieczór! Starszy sierżant Marceli Kaniowski. Szukam pani Hany Goldberg. Otrzymałem informację, iż tutaj jest zameldowana.- wyrecytował.
-Dobry wieczór. Słucham? O co chodzi?- zapytała zdziwiona.
-Pani Hana Goldbeg?
-Tak. To ja.- odparła lekko irytując się.
-Mogę prosić dowód tożsamości?- spytał tonem służbisty.
-Tak. Oczywiście. Proszę wejść. Nie będziemy niczego załatwiać w progu.- stwierdziła stanowczo przepuszczając mężczyznę.- Może mi pan powiedzieć, co takiego pana do nas sprowadza?
-Hana, coś się stało?- dobiegł ją głos Piotra, który stanął w drzwiach oddzielających salon od przedpokoju.- Dobry wieczór.
-Nic się nie stało. Jak widzisz Wojsko Polskie szuka twojej żony.- odparła kobieta podając blondynowi dowód osobisty wyciągnięty z portfela.- Dowiem się w końcu, w jakiej sprawie pan się tutaj zjawił?
-Dobry wieczór! Starszy sierżant Marceli Kaniowski.- przedstawił się chirurgowi.- Dane zgadzają się.- dodał w stronę blondynki.
-Więc?- ponagliła go poirytowana kobieta. Nigdy nie cierpiała zabawy w kotka i myszkę. Chyba, dlatego że  sama zazwyczaj wykłada karty na stół.
-Mam dla pani dokumenty z Ambasady Izraela.
-Czego może ode mnie chcieć Ambasada?- spytała zdziwiona wpatrując się w żołnierza.
-Pani zapewne orientuje się, że sytuacja w pani ojczyźnie jest niebezpieczna, więc być może jest to z tym związane. Dokumenty są wojskowe, bo inaczej przysłaliby zwykłego gońca, a nie oficera Żandarmerii.- powiedział podając jej teczkę, którą dotychczas trzymał w ręce.- Proszę pokwitować odbiór.- dodał wyciągając z drugiej teczki kartkę i długopis.

        Lekarka bez słowa podpisała się w kilku miejscach. Była ciekawa, co takiego mogła otrzymać. Na samą myśl o tym najgorszym aż włos jeżył jej się na głowie, ale chyba sama niedowierzała w swoje pomysły. Młody oficer bez zbędnych rozmów pożegnał się i zostawił ich samych. Gdy Hana zamknęła już za nim drzwi rzuciła okiem na teczkę. Czerwony, hebrajski napis „PILNE” rozciągał się na jej górze. Zaniepokoiła się. Na okładce, oprócz owego dopisku, widniały podstawowe informacje o niej.

-Jak myślisz, co to jest?- zapytał po chwili Piotr.
-Nie wiem. Muszę zajrzeć do środka.- odparła skupiając swoją uwagę na nietypowej przesyłce.

       Zaczęła w myślach analizować, co mogło chcieć od niej izraelskie wojsko. Nie dane jej jednak było sprawdzić, co otrzymała. W jednej chwili do jej nóg przytulił się Michałek.

-Hana! Chce mi się spać. Bajka już się skończyła. Opowiesz mi jakąś na dobranoc?- zaczął chłopiec piskliwym głosem.
-Jasne! Chodź. Najpierw musisz się wykąpać. Zmykaj do łazienki.- powiedziała odprowadzając malucha wzrokiem aż do toalety. Gdy zniknął, skierowała słowa do Piotra odkładając na komodę otrzymaną teczkę.- Zobaczymy później, co to jest. Pójdę wykąpać Michała, a ty przyślij dziewczynki. Pewnie one też są zmęczone. Dobrze im zrobi, jeśli położą się wcześniej.
-Dobrze. Masz rację.- przytaknął żonie obserwując każdy jej ruch. 

      Był pewny, że ona, tak jak on, zaniepokoiła się dziwną przesyłką. Każde z nich zajęło się swoimi zadaniami. Hana wykąpała Michała, a Piotr zabawiała Kasię i Tosię. Około 20 zaprowadzili dzieciaki do ich pokoju. Cała trójka była zachwycona. Niewielki pokoik, który dotychczas zajmowała jedynie młoda Soszyńska zamienił się w prawdziwe królestwo należące do nich. Świeżo pomalowane ściany ozdobione dodatkowo postaciami z kreskówek. Osobne łóżka i biurka. Do tego półki z kilkoma książkami i zabawkami. Po środku stał mały stolik z czterema krzesełkami kolorystycznie dobrany pod resztę mebli. Jednym słowem znajdowało się tutaj wszystko, czego potrzebowali w tej chwili- kochający rodzice, bezpiecznie miejsce, które jest tylko ich.

     Kilka minut później leżeli już w łóżkach. Blondynka siedziała z wtulonym w nią Michałkiem i opowiadała im jedną z tych historii, dzięki której kiedyś usypiała ją mama. Krótka bajka o małej dziewczynce, która goniąc za marzeniami, musiała wdrapać się na jeden z wysokich szczytów otaczających jej miasto i musi znaleźć pomoc przy pokonywaniu kolejnych przeszkód. Chirurg po uściskaniu i ucałowaniu każdego z dzieci zostawił ich samych. Miał kilka papierków do wypisania i musiał jeszcze przygotować się do zaplanowanego zabiegu. Goldberg spędziła w pokoju pociech może nieco ponad pół godziny. Maluchy zasnęły szybko, ale lekarka obserwowała je jeszcze ciesząc się swoim szczęściem. Wyszła po cichu uprzednio każde z dzieci otulając kołdrą i całując w czoło. Chyba hormony w niej buzowały, bo trochę się przy tym wzruszyła. Przeszła przez przedpokój zgarniając po drodze teczkę z komody. Poszła do sypialni. Rzuciła przedmiot na łóżko, a w zamian wzięła swoją koszulkę nocną. Chciało jej się strasznie spać. Ruszyła w drogę do łazienki. Zanim jednak weszła do niej to zajrzała do salonu. W świetle niewielkiej lampy stojącej w rogu pokoju ujrzała swojego męża przecierającego twarz dłońmi. Zbliżyła się do fotela stojącego bokiem do wejścia, na którym mężczyzna siedział z jakimiś dokumentami na kolanach. W pomieszczeniu panował półmrok. Kobieta zrzuciła papiery z niego i usiadła na jego udach. Spojrzał na nią. Nie zauważył wcześniej, że prócz niego ktoś jeszcze znajduje się w pokoju. Uśmiechnął się do niej ciepło. Odwzajemniła to i przytuliła się do niego. Obejmował ją. Skradł jej czuły pocałunek. Nie pozostała mu dłużna. Podniosła głowę i czule musnęła jego wargi. Całowali się powoli, z miłością. Delektowali się swoją bliskością. Zatracili się. Ich języki toczyły jedną z tych wyjątkowych bitew, która sprawiała im dziką przyjemność.

-Pójdę pod prysznic. Padam na twarz.- rzekła niechętnie odrywając się od bruneta,
-Idź. Ja jeszcze poczytam tą dokumentację i po Tobie idę do łazienki. Lepiej będzie, jak szybciej się położysz.- stwierdził całując ją raz jeszcze.

       Wstała zadowolona i bez słowa wyszła. Jakiś czas później stała pod ciepłym strumieniem wody, który rozluźniał jej mięśnie. Miała za sobą ciężki dzień. Aczkolwiek była ogromnie szczęśliwa z przełomów w jej życiu, które dziś nastąpiły i nie zmąciło tego nic. Wyłączyła swoje myśli. Wyszła z kąpieli okrywając nagie, mokre ciało miękkim ręcznikiem. Wytarła się do sucha i rozczesała włosy, które i tak, jak to u niej, pozostały w nieładzie. Ubrała się w ulubioną koszulkę, która idealnie nadawała się do spania, ale z ledwością dosięgała jej do ud zakrywając krągłości, a odsłaniając zgrabne, długie nogi. Spojrzała w lustro, które ciągnęło się niemal przez całą wysokość ściany. Musiała nacieszyć się swoją sylwetką, bo nie wiadomo, jak jej ciało będzie wyglądać po ciąży. Wychodząc z toalety minęła się  z Piotrem, któremu na widok żony odzianej w kusą koszulkę aż oczy zabłysnęły. Podobało jej się to. Uwielbiała przeglądać się w jego oczach. Nigdy nie czuła się piękna, idealna. Miała swoje kompleksy, o których on doskonale wiedział, ale nie miały one najmniejszego znaczenia. Jego spojrzenie zawsze utrwalało w niej poczucie, że dla niego jest ideałem pod każdym względem. Uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami ich sypialni. Usiadła na łóżku. Postanowiła poczekać na męża. Jej wzrok spoczął na teczce. Stwierdziła, że wreszcie mając chwilę spokoju sprawdzi, o co chodzi. Otworzyła ją. Jej zawartość całkowicie zbiła ją z nóg. Była zszokowana. Przejrzała hebrajskie napisy znajdujące się na kilku kopertach będących w środku i na tytułach dokumentów, które były do nich dołączone. Wiedziała, co to oznacza, ale nie umiała uwierzyć. Ręce zaczęły jej drżeć ze zdenerwowania.

          Im dokładniej wczytywała się w owe papiery, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że znalazła się w złym położeniu i to teraz, kiedy zaczęło się im układać. Z każdą chwilą docierały do niej fakty i bała się bardziej. Była bliska płaczu. Poczuła obejmujące ją od tyłu ramiona męża.

-Hana, co się stało?- zapytała zaniepokojony stanem, w jakim ją zastał.- To te dokumenty?  Co w nich jest?
-Uwierzysz, jeśli Ci powiem, że to wezwanie do odbycia służby wojskowej?- wyłkana załamana.- Mam 24 godziny od doręczenia tych dokumentów, aby pojawić się w wyznaczonej jednostce.
-Ty chyba żartujesz? Mówisz serio? To nie może być prawda. – odparł zszokowany.- Przecież Ty jesteś w ciąży.
-Jest mobilizacja, Piotr. Tam trwa wojna. Bez powodu by mnie nie powoływali ze stanu spoczynku i to w tak krótkim czasie. To nie ma znaczenia, że spodziewam się dziecka. Poza tym oni o tym nawet nie wiedzą.
-Chcesz tam jechać?- zapytał poważnie.- Przecież to niebezpieczne. Nie wiadomo, co tam się dokładnie dzieje. To jest ryzyko, zwłaszcza w Twoim stanie.
-Muszę…- stwierdziła cicho wchodząc mu w słowo.- Jeśli się nie stawię, uznają to za zdradę i możemy mieć problemy. Mam nadzieję, że jeśli dowiedzą się na miejscu o dziecku to zostanę zwolniona i wrócę.- dodała z nutą nadziei.
-Oby.- powiedział nieprzekonany dodając po chwili ciszy.- Czyli jutro lecisz do Izraela?
-Tak. W kopercie jest bilet. Mam wrócić do kraju z korpusem dyplomatycznym. Lot o 10 z Okęcia.- odpowiedziała rozemocjonowana.

       Rzuciła teczkę na ziemię. Strach, ból i wściekłość toczyły niesamowicie zażartą walkę w jej sercu. Sama nie wiedziała,  co było silniejsze. Strach, że może stracić tam dziecko lub sama zginie i już więcej nie zobaczy najbliższych. Ból związany z rozstaniem z rodziną. A może wściekłość na otaczającą ją rzeczywistość, która znowu miesza w jej nowo ułożonym życiu? Mimowolnie łzy pociekły po jej policzkach. Rozpłakała się na dobre z ogarniającej ją bezsilności. Piotr przytulił ją mocniej. Jemu też było z tym ciężko. Miał puścić swoją ciężarną kobietę do kraju ogarniętego wojną w dzień później, jak dowiedział się, że zostanie ojcem. Nie wiadomo, co może spotkać ją tam na miejscu, a on miał się biernie przypatrywać. To nie powinno się dziać. Był zły. Nic nie mógł zrobić.

      Położyli się tuląc się do siebie. Goldberg zdążyła już się uspokoić. Milczeli. Oboje byli przygnębieni. Kobieta zaczęła się bawić obrączką na palcu męża błyszczącą w świetle lampki nocnej, która jako jedyna była zapalona.

-Piotr?- zapytała.
-Tak?
-Powiedz mi, że damy sobie  z tym radę?
-Damy.- powiedział pewnie.- Pokonaliśmy tyle przeszkód, że  z tym też się uporamy.

          Odwróciła się w jego stronę. Patrzyli sobie w oczy. Gładziła go po policzku. Czy to możliwe, żeby faktycznie tak kogoś  kochać? A może przeszło to u niej w jakieś uzależnienie?

-Piotr, gdyby coś mi się tam stało, gdybym musiała tam zostać to wiem, że poradzisz sobie doskonale jako tata. Jesteś idealny. Nie zapomnij tylko w tym wszystkim o sobie. Musisz być szczęśliwy. Ja chcę, abyś był. Potraktuj to jako moje życzenie, kolejne z tych, które za wszelką cenę chcesz spełnić.
-Ale Hana Ty chyba nie myślisz, że…?- powiedział zaskoczony jej słowami.
-Nieważne, co myślę.- przerwała mu przywierając do niego ustami.

         Przewróciła go na plecy i usiadła na nim okrakiem. Zdjęła swoją koszulkę. Piotr przyglądał się swojej nagiej żonie. Była naprawdę piękna. Nachyliła się nad nim. Trzymała jego twarz w swoich delikatnych dłoniach i kciukami gładziła policzki. Jej oddech pieścił jego skórę.

-Piotr, kochaj się ze mną. Teraz. Tak, jakbyśmy już nigdy mieli tego nie zrobić.- wyszeptała poruszona patrząc głęboko w jego zamglone, pociemniałe oczy.

      Dosłownie zamarł. Na tą jej prośbę nie potrafił wydusić słowa. Mimo, że powinien krzyczeć, że będą mieli ku temu jeszcze wiele okazji, to milczał jak zaklęty. Serce waliło mu jak oszalałe. Hana bez powodu nie powiedziała tego w ten sposób.  Musiała mieć bardzo złe przeczucia. Znał ją. Wiedział, że miała wręcz niezawodną intuicję i to teraz zabolało jeszcze mocniej. Ona czuła, że stanie się coś złego i nic na to nie poradzą. Świadomość nadchodzącej katastrofy na dobre zagościła w ich sercach. Był przerażony. Rozpacz rozrywała go wewnętrznie. Trzymał w ramionach swój największy skarb, który miał najpewniej stracić i nic nie mógł poradzić. Tliła się w nim nadzieja, że to właśnie będzie jedna z tych rzeczy, co której  jej szósty zmysł zawiedzie. Błagał, żeby się myliła. Pocałowała go. Tą pieszczotę przepełniała bezgraniczna, nierozerwalna miłość. Kochali się tej nocy bardzo długo. Tak jakby to miał być ich ostatni raz. Chcieli się sobą nacieszyć. To był ich czas. Moment ich bliskości. Bezsprzecznie stanowili jedność. Oni jako małżeństwo rzeczywiście stanowili jedno ciało. Czuli identycznie. Myśleli jednakowo. Zasnęli niemal nad ranem. 

       Wstali bardzo wcześnie. O 8.30 Goldberg musiała już być na lotnisku. Mimo niewyspania nie byli senni. Działała na nich adrenalina, emocje. Oboje chodzili struci. Ciężko przyszło im wytłumaczenie nagłego wyjazdu lekarki. Pominęli oczywiście to, co mogło się stać. Dzieciaki jednak chyba podświadomie wyczuły zagrożenie i podobnie, jak dorośli, chodzili zasmuceni. Atmosfera w domu zagęściła się. Tosia z Kasią zajęły się rysowaniem, a Michał wybrał zabawę samochodem. Robili to, mimo wszystko bez najmniejszego entuzjazmu, dziecięcej beztroski. Może czuli się oszukani, opuszczeni? Albo po prostu nie chcieli sprawiać problemu? Blondynka w podobnym nastroju pakowała swoje rzeczy. Nie mogła wziąć wiele. Z resztą dużo jej tam nie będzie potrzebne. Wolno pakowała swój niewielki bagaż. Bardzo nie chciała wyjeżdżać. Gdy skończyła się pakować, podszedł do niej  Gawryło, który do tej pory obserwował ją w milczeniu opierając się o okno w sypialni.

-Proszę Cię. Pamiętaj o tym, co masz zrobić, jeśli…- zaczęła.
-Pamiętam i będę pamiętać.- odparł stanowczo i dodał czule biorąc ją w ramiona.- A Ty pamiętaj proszę, że Cię kocham. Jesteś dla mnie najważniejsza. Dla mnie i dla dzieci.

        Przytuliła się mocno do niego. Przywarła całą sobą wdychając jego perfumy. Rozpłakała się. Kolejny już raz. Czuła się okropnie. To wszystko wyglądało, jakby żegnali się już na zawsze. To było jak z najgorszego koszmaru. Różnica między tym, a snem polegała jedynie na tym, że cała ta chora sytuacja działa się naprawdę i nie można się było z niej obudzić. Dochodziła już 7.45. Musiała już wychodzić. Pocałowali się czule po raz ostatni. Kobieta pożegnała się z każdym z dzieci osobno. Wyściskała je i wycałowała. Emocje udzieliły się i im. Nie chciały jej wypuścić, zwłaszcza Michał. Mały nie potrafił się uspokoić. Dopiero po chwili, gdy Hana obiecała im, że to tylko na chwilę, to zaczęli się uspokajać. Poprosiła ich, żeby pilnowali i dbali o Piotra przez ten czas, gdy jej nie będzie. Wyszła pospiesznie z mieszkania wcześniej uśmiechając się do nich pokrzepiająco. Jednak, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, z jej oczu popłynęły łzy. Nie hamowała ich. Przed rodziną musiała udawać twardą, ale przed samą sobą nie musiała. To była dobra decyzja, że mieli jej nie odwozić na lotnisko. Gdy teraz się rozkleiła to miała czas na uspokojenie się. Szybko zbiegła na dół i wyszła przed klatkę. Rześkie poranne powietrze uderzyło ją w twarz. Odwróciła się w stronę ich okien. W jednym z nich stał Gawryło wraz z dziećmi. Machali do niej. Goldberg wyrysowała w powietrzu serduszko. Puściła w ich kierunku buziaka i odmachała. Jej mąż patrzył na nią jakby nieobecny, ale jako jedyny odwzajemnił serduszko i całusa. Kobieta z oporami wsiadła wreszcie do taksówki i ruszyła na Okęcie. Miała mieszane uczucia. Czuła się bardzo nieswojo. Była zaniepokojona. Z drżącym sercem patrzała w przyszłość, ale poddała się temu, co przyniesie rzeczywistość.

      Dojechała punktualnie na miejsce. W hali odlotów spotkała się z izraelskimi dyplomatami. Porozmawiała z nimi chwilę na temat skomplikowanej sytuacji w ich kraju. Hana, mimo wszystko, nie umiała się skupić na tym, co mówią jej towarzysze. Myślami krążyła wokoło rodziny, która została w domu. W końcu odeszła. Włożyła do uszu słuchawki i w telefonie włączyła muzykę. Pierwsze dźwięki utworu Arctic Monkeys pozwoliły jej odpłynąć.

     W Warszawie ulice zaczęły już pustoszeć. Piotr siedział na kanapie w salonie i przerzucał kanały w telewizji. Sam. Hana wyjechała kilka godzin temu, a on tęsknił, jakby minęło kilka miesięcy. Co będzie, jeśli ona tam będzie musiała zostać dłuższy czas? Dzieciaki dawno już spały. Spędził dzisiaj z nimi cały dzień, chociaż powinien być w szpitalu.  Miał jednak to szczęście, że Tretter potrzebował wolne sale operacyjne, więc planowane zabiegi i tak musiały zostać przełożone na jutro. Lena zobowiązała się przyjechać następnego dnia z Felkiem i zająć się ich pociechami, więc chociaż z tym nie miał problemu.

   Dochodziła już 23, a on zamiast położyć się spać, to zachodził w głowę, co jego ukochana załatwiła w tym Izraelu. Martwił się, bo nie dawała nawet najmniejszej oznaki życia. Czy to możliwe, że nie miała nawet chwili na krótki telefon czy sms. Pełen obaw poszedł się położyć. Sen zmorzył go bardzo szybko. Wcześnie rano obudził go sygnał wiadomości w jego komórce. Było przed 6. Goldberg napisała:

„Przepraszam, że Cię obudziłam. Wszystko jest w porządku. Wieczorem musimy porozmawiać przez skype. To bardzo ważne. Kocham Was! Całuję i ściskam, Hana! ;*”

   Te kilka słów od żony trochę poprawiły jego podły nastrój. Wstał i szybko ogarnął poranną toaletę. Musiał jechać do szpitala dopiero na 8. Postanowił przeglądnąć jeszcze dokumentację potrzebną do operacji. Zrobił sobie śniadanie i czekał na przyjazd Starskiej. Pojawiła się u niego parę minut po 7. Porozmawiali o tej całej, przedziwnej sytuacji i musiał wychodzić. Dzieciaki jeszcze spały. Do pracy dotarł punktualnie. Przywitały go zbolałe spojrzenia całego zespołu. W szpitalu nic się nie ukryje. Zaczął dyżur. Pracowali dzisiaj wyjątkowo sprawnie. Jednak myślami był przy żonie. Zastanawiał się nad tym porannym smsem od niej. Około 12 musiał wejść na blok. Następnie czekał go przesunięty z wczoraj zabieg. Leśną Górę opuścił dopiero grubo po 20. Był dzisiaj wyjątkowo zmęczony, a musiał jeszcze trzeźwo myśleć podczas rozmowy z blondynką. Dotarł do domu prawie o 21. Tosia, Kasia i Michaś padli po całym dniu z internistką i nie mieli siły, aby na niego czekać. Brunetka zrelacjonowała pokrótce ich dzień i pożegnała się. Gawryło niemal natychmiast po jej wyjściu odpalił laptopa. Poszedł wziąć szybki prysznic i później, w salonie czekał na połączenie z Haną. Po kilku dziesięciu minutach na ekranie pojawił się wyczekiwany komunikat. Odebrał i w niewielkim oknie pojawiła się twarz lekarki.

-Hej Piotr.- przywitała się z nim ciepło.- Jak sobie radzicie beze mnie?
-Cześć.-odparł.- Dobrze, ale bez Ciebie pusto. Dzisiaj z dzieciakami została Lena, bo musiałem jechać do szpitala. Ale opowiadaj, jak Ty się czujesz? Co udało Ci się załatwić?
-Dobrze się czuję. Jest gorąco, jak to tutaj.- dodała po chwili ciszy.- Mam dobrą i złą wiadomość.
-Co jest, Hana?- dopytywał siedzący jak na szpilkach Gawryło, którego przeszył dreszcz.
-Dobra jest taka, że zostanę przeniesiona w stan całkowitego spoczynku i  będę mogła wrócić do kraju zabierając mamę i młodsze siostry. A ta zła wiadomość jest taka, że niewiadomo, kiedy to nastąpi, bo nie mają przeszkolonych lekarzy.  Starają się ściągnąć z zagranicy takie osoby, jak ja albo przeszkolić na bieżąco tutejszych lekarzy cywilnych, ale to wszystko może potrwać.
-Najważniejsze, żebyś wróciła.- stwierdził dalej lekko zmieszany.- Czyli do tego czasu, co tam będziesz robić?
- Ze względu na ciążę przydzielili mnie do działu, który zajmuje się najlżejszymi przypadkami.
-Chociaż tyle.- rzekł bez entuzjazmu.
-Piotr.- powiedziała.- Proszę Cię. Niedługo będziemy razem. Nie martw się. Ani dla mnie, ani dla Ciebie ta sytuacja nie jest łatwa, ale tutaj nic mi się nie stanie.
-Oby. Gdzie dokładnie Cię przydzielili?
- Jestem w bazie głównej. Kilkanaście kilometrów na południe od Hajfy. Tutaj jest spokojnie. Niebezpiecznie jest przy samej granicy. Walki nie powinny przenieść się w te okolice.
-Chciałbym podzielać Twój optymizm, ale po prostu boję się o Ciebie i nic na to nie poradzę.
-Wiem, ale to, co mówię ma podstawy w rzeczywistości.
-Nie mówmy już o tym, bo nie zmieni to faktu, że nie powinno Cię tam wcale być.
-Może masz rację. Nie powinno i miejmy nadzieję, że długo nie pobędę tutaj. Robi się późno. Jestem zmęczona i pewnie Ty też. Lepiej będzie, jeśli położymy się spać.
-O tak. Padam. Uważaj tam na siebie i będziemy się kontaktować. Kocham Cię. Dobranoc.
-Ja Was też. Dobranoc.- uśmiechnęła się.- Piotr?
-Tak?
-Pamiętasz o tym, co mi obiecałeś?
-Pamiętam, ale…
-Pa!- przerwała mu i się rozłączyła.

     Zaklnął pod nosem. Nawet się z nią nie pożegnał. Tak bardzo teraz za nią tęsknił. Pocieszyło go w sumie to, że jego ukochana ma szansę na szybki powrót. Ta myśl trzymała go trochę przed zwariowaniem ze strachu o nią i ich dziecko. Wyłączył laptop i telewizor.  Położył się spać. Pełen był obaw i dziwnych przeczuć.

     Podobnie wyglądały ich dni niemal przez całe trzy miesiące. W dzień praca i zaprowadzanie dzieci do szkoły czy przedszkola, a wieczorem obowiązkowa rozmowa z Haną. Nigdy, odkąd byli małżeństwem, nie rozstawali się na tak długo. Przeszłość nauczyła ich jak wielka jest wtedy tęsknota. Goldberg z resztą też spędziła ten czas dosyć monotonnie. W zasadzie nie przemęczała się, co w jej błogosławionym stanie było bardzo wskazane, ale dla niej bezczynność była wręcz irytująca. Całymi dniami wpatrywała się w zdjęcia Piotra i dzieciaków. Zbliżało się Boże Narodzenie, które ona tak bardzo pragnęła spędzić z nimi. Oni z resztą z nią też. Fakt. Gawryło radził sobie doskonale przejmując jej obowiązki, ale wiadomo, że Kasia i Michaś pragnęli te pierwsze Święta spędzić też z nią, czego w bezpośrednich rozmowach, nawet nie ukrywali. Był już 15 grudnia. W Izraelu prawie nie zmieniła się pogoda. Blondynka wyszła właśnie z jednego z namiotów z rannymi. Przewieziono im dzisiaj żołnierza z kilkoma rozcięciami i to ona się nim zajmowała. Musiała sprawdzić, czy skaleczenia przestały na dobre krwawić. Szła teraz w stronę baraku, w którym urządzono prowizoryczne gabinety lekarskie. Pomimo, że był już wieczór to daje nie spadała temperatura. Zastanawiała się, ile teraz by dała, że tak jak przed rokiem powygłupiać się z mężem w zaspach. Odruchowo, na wspomnienie o nim, pogładziła się po brzuchu zarysowanym pod bluzką. Uśmiechnęła się nieznacznie, bo poprawił jej się nieco humor. Miała wpaść odłożyć rzeczy w swojej części baraku i czekała ją jeszcze rozmowa na skype z Gawryłą. Zadowolona przyspieszyła kroku. Otworzyła drzwi swojego azylu, a w środku zastała dowódcę bazy. Zaskoczyło ją to trochę.

-Dobry wieczór Pani doktor.- przywitał się z nią mężczyzna oparty o jej niewielkie biurko.- Mam dla Pani  wieści.
     Zamarła i ścisnęła mocniej klamkę. Przełknęła głośno ślinę i nabrała powietrza. Bała się, że stało się coś złego.
-Proszę mówić, o co chodzi?- powiedziała starając się ukryć zdenerwowanie, co raczej jej nie wychodziło.
-Spokojnie.- stwierdziła wyczuwając jej emocje.- Chyba przyjąłem zbyt oficjalny ton. Nie chciałem Pani zdenerwować. Przepraszam.
-A więc, co chciał mi Pan przekazać?- zapytała już nieco odprężona.
-Jutro wraca Pani do Polski.
-Co takiego?- wyrwało jej się, a w oczach stanęły łzy wzruszenia.
-Dostaliśmy informacje, że jutro z samego rana trafią do nas nowo przeszkoleni lekarze, a to oznacza również, że wygasa Pani przydział i powołanie. Przeniesiono Panią w stan spoczynku, a tutaj są stosowne dokumenty.- wytłumaczył jej ze szczerym uśmiechem podając teczkę.- Pani matka wraz z młodszymi córkami zostały już też poinformowane. Jutro w południe macie się spotkać na lotnisku, skąd wspólnie polecicie do Warszawy.
-Dziękuję.- odparła oszołomiona.
-Nie ma za co. Przekazywanie takich wiadomości to sama radość. Dobranoc.- stwierdził i wyszedł.

      Została sama. Miała ochotę skakać ze szczęścia. Po kilku miesiącach znowu miała spotkać się z rodziną i już na zawsze z nimi pozostać. Cieszyła się jak małe dziecko. Zostawiła swoje rzeczy i zgarnęła przedmioty osobiste, które tutaj przyniosła. Nie chciała tracić czasu i wolała spakować się już teraz, a nie czekać do jutra. Za pół godziny miała porozmawiać z Piotrem. Najpewniej po raz ostatni tutaj. Znowu miała się do niego przytulić i pocałować. Uściskać dzieci. Mieli spędzić ten czas razem. Emanowała szczęściem. Przeszła szybko drogę dzielącą barak medyczny od noclegowni. Po chwili była już przy swoim łóżku i pakowała swoje rzeczy. Gdy mniej więcej wszystko ogarnęła wzięła na kolana swój tablet i włożyła do uszu słuchawki. Uruchomiła skype i czekała. Musiała też opanować swoją radość. Chciała dzieciom zrobić niespodziankę i nie mogło przy nich wydać się, że wraca. Starała się przybrać neutralny ton. Pogadali stosunkowo szybko. Kasia i Michaś oczywiście cały czas podkreślali, że tęsknią i czekają  na nią. Dzisiaj jednak nie krajało jej się serce na te słowa. Wyobrażała sobie jutrzejsze roześmiane twarze tych malców na jej widok. Pożegnała się z nimi niezwykle ciepło. Inaczej niż zawsze. Z mężem z resztą podobnie. Byli dla siebie wyjątkowo czuli. Było po 23, gdy Goldberg leżała mocno podekscytowana, że nie było mowy, aby mogła normalnie zasnąć. W końcu udało się jej. Miała jeden ze swoich ulubionych snów. Leżała na trawniku przed wielkim domem na wsi, z dala od wielkomiejskiego zgiełku, który panował w stolicy. Była wtulona w ramiona Piotra, a na jego brzuchu leżał przysypiający, roczny chłopiec. Gdzieś w oddali widziała bawiących się Kasię, Tosię, Michała wraz z nieco młodszą dziewczynką i chłopcem, którzy byli niemal identyczni, jak ona i Gawryło. To była jej rodzina. O takiej właśnie marzyła. Rano obudziła się dosyć wcześnie, ale była wyspana. Dopakowała resztę rzeczy i zdała swój gabinet. Przeszła przez procedurę. Była wolna. Nie pozostało jej już nic innego tylko czekać na transport. Stała na podwórzu ze swoim plecakiem przełożonym przez ramię. Postanowiła zadzwonić do Piotra, żeby poinformować go, że wraca. Odebrał już po drugim sygnale.

-Hana? Cześć! Coś się stało?- zapytał z wyraźną obawą w głosie.
-Hej kochanie! Właściwie to stało się. Wracam do Polski!
-Naprawdę? Kiedy? – pytał z radością.
-Mam samolot w południe. Powinnam być popołudniu w domu.
-Świetnie!- wykrzyknął szczęśliwy- Stęskniliśmy się.
-Ja za Wami też.- powiedziała. Uśmiechnęła się na myśl, jaką radość jej powrót wywoła u dzieciaków.- Piotr?
-Tak?
-Kocham Was najmocniej na świecie. Zawsze- stwierdziła.- Pa! Do zobaczenia!
-My Ciebie też. Czekamy. Pa!

     Zakończyła połączenie. Ta krótka wymiana zdań wywołała u niej przyjemny dreszcze ekscytacji. Poczuła znajome motylki w brzuchu. Takie same, jakie miała przez dłuższy czas w pierwszym okresie jej związku z Piotrem. Później ich uczucie ewoluowało, a odkąd stali się małżeństwem wpadli w jakąś rutynę. Chyba dobrze na nią wpłynęła taka rozłąka. Odrodził się w niej ten żar i obiecała sobie go podtrzymywać- bez niepotrzebnych problemów. Z resztą poczuła się wreszcie od nich wolna. Wracała do Polski, jakby trochę oczyszczona. Cieszyła się, że jej złe przeczucia nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości. Może to lepiej, że straciła tą swoja intuicję? Czasami stwarzała jej ona nad wyraz  dużo kłopotów. „Było minęło. Trzeba żyć.”- pomyślała i odetchnęła głęboko. 

    Usłyszała za sobą przeraźliwy krzyk. Obróciła się gwałtownie. Zobaczyła dziesięciolatkę, która po chwili zniknęła w wąskim przejściu między dwoma barakami. Pobiegła tam. Dziewczynka siedziała skulona na ziemi. Płakała. Podeszła bliżej.

-Co się stało?- zapytała lekarka po hebrajsku.

     W odpowiedzi dziecko wskazało palcem coś za blondynką. Powędrowała wzrokiem w tym kierunku. W jednej chwili poczuła gwałtowne pchnięcie w tył. Dwukrotnie. Coś ją bardzo silnie odrzuciło. Wpadła wprost na małą brunetkę, która uchroniła ją przed upadkiem. Spojrzała w jej przerażone oczy. Szarpnięcie powtórzyło się trzykrotnie. Opadła z sił. Czuła przeszywający ból. Zdała sobie sprawę, że pięć kul tkwiło w jej ciele- po jednej w brzuchu i klatce piersiowej, a pozostałe w plecach.  Zaczęła coraz ciężej oddychać. Brakowało jej powietrza. Powieki zaczęły się przymykać. Nie potrafiła się poruszyć. Była bezwładna. Miała pełną świadomość, że umiera. To była agonia. Czuła jak strużki ciepłej krwi wydobywające się z jej ran spływają powoli po jej ciele. W jej ustach zagościł specyficzny, metaliczny posmak. Zamknęła całkowicie oczy. Resztkami energii przywoływała w pamięci najważniejsze dla siebie obrazy z życia- swoją rodzinę i przyjaciół. Żegnała się z nimi. Uśmiechnęła się mimowolnie. Odpłynęła. Wpadła w jakąś otchłań. Ciemność pochłaniała ją z każdej strony. Nie reagowała na nic. Słyszała różne głosy, ale było to bez znaczenia. Było za późno. Bez powrotnie została pozbawiona życia. Przypadkowa ofiara domowego konfliktu. Kolejne kule bezlitośnie raniły jej ciało. Ciało, które w tej chwili pozbawione było już duszy. Ciało, które poruszało się jedynie pod wpływem ciosów wystrzelonych pocisków. Nie było już jej.  Nie było bólu, cierpienia. Pozostała pustka. Nie miała już odczuć nigdy żadnej krzywdy. Właściwie niczego już nie miała poczuć. Jednak miała rację. Jej intuicja nigdy nie zawodziła. 

     Dziewczynka dalej w lekkim szoku nie wypuszczała blondynki z uścisku. Służyła jej ona prawie jak tarcza. Nie docierało do niej nic, co przed chwilą się stało. Na próżno przyszła pomoc, która obezwładniła napastnika i rzuciła się do akcji reanimacyjnej. Goldberg odeszła. W jednej chwili zniknęła. Po cichu. Praktycznie bez świadków. Jej serce przestało bić. Już na zawsze. Brutalnie przerwano jej życie. Niedokończone sprawy. Najbliżsi porzuceni bez pożegnania. Oto właśnie, co po niej zostało. Pamięć wśród ludzi, którzy ją znali, którym pomogła, którzy ją kochali. Nic innego. Więcej śladów już po sobie nie zostawi. Jej historia dobiegła końca…..



          Od tamtych wydarzeń minęło ponad 15 lat. Nie umiał się z tym pogodzić. Cały czas gnębiły go wspomnienia z tego okresu. Dopiero teraz odważył się tutaj przyjechać. Tyle czasu musiało minąć, aby stanął na ziemi, która dała i odebrała mu najważniejszą osobę w jego egzystencji- jego Hanę. Miał już ponad 60 lat. Jego niegdyś ciemne włosy przyprószyła siwizna. Był na nim widoczny upływ czasu i stres. Dalej jednak był przystojnym mężczyzną o błękitnym spojrzeniu.  Nie zniknął też jego tajemniczy błysk w oku. Szedł powoli w stronę jej grobu. Kroczył alejkami cmentarza wojskowego, które wypełnione były po brzegi nagrobkami ofiar niedawno zakończonej wojny. Swój cel znalazł bez trudu. Przysiadł na ławeczce obok. Było już późno, a dookoła żywego ducha. Był kompletnie sam.

-Witaj skarbie.- wyszeptał.- Wybacz, że wcześniej nie potrafiłem tutaj przyjechać, a powinienem. Nie umiałem. Przepraszam.

       W jego oczach zaszkliły się łzy. Tyle lat tłumił w sobie emocje. Musiał być twardy, silny. Musiał zadbać o dom, dzieci. Zapewnić im byt. Zastępował praktycznie matkę. Dla niego faceta- było to cholernie trudne. Przeklinął tylekroć los. Zastanawiał się, za co otrzymuje taką srogą karę. Szukał różnych wyjść. O mało nie wpadł w alkoholizm. Na szczęście przy pierwszym zawalonym zabiegu- ocknął się. Nie miał lekko, ale zebrał się. Zmobilizował się jakoś dla dobra najbliższych. Miał być dla nich wzorem.

-Gdy dowiedziałem się o Twojej śmierci- nie dowierzałem. Nawet, gdy Twoja matka powiedziała mi, jak zginęłaś. Nie docierało to do mnie. Jak mogłaś zostać zastrzelona? Przecież tam nie było żadnych walk. Sami cywile dookoła. Przecież miałaś wracać. Rozmawiałem z Tobą chwilę wcześniej. To było takie nierealne.- przetarł twarz i kontynuował.-  Pamiętasz jak wiele razy powtarzałaś mi, że będziemy dobrymi rodzicami? Że ja jestem wspaniałym tatą i nie mogłaś wymarzyć sobie lepszego ojca dla swoich dzieci? Chyba się myliłaś. Wcale nie jestem idealny. Nigdy nie byłem. Załamałem się, gdy Ciebie zabrakło. Nie wiedziałem, co robić. Nie potrafiłem podjąć sam żadnej decyzji, ani ogarnąć tych wszystkich spraw.  Dopełnialiśmy się. Zawsze. A ja nagle zostałem sam. Byłem zagubiony, a wszyscy oczekiwali ode mnie, abym działał. Wiesz, że nigdy nie miałem problemu z wzięciem odpowiedzialności za swoje działanie, ale to mnie przerosło. Kluczyłem jak dziecko we mgle, a musiałem zająć się naszymi dziećmi.  Sam nie wiem, co pomogło mi wejść na dobre tory. Może ktoś, może Ty czuwałaś nad nami tam, z góry? Nie wiem. Wiem, ile w moim życiu zaszło zmian, odkąd Ciebie zabrakło. Michał jest młodym, kawalerem, który nie potrafi się odpędzić się od dziewczyn. Kończy studia medyczne. Będzie chirurgiem. Kasia i Tosia założyły już swoje rodziny. Doczekałem się wnuków. Wspaniałych malców. Tosia została wziętą prawniczką, a Kaśka spełnia się jako wychowawczyni w przedszkolu. Dzieciaki wyrosły na porządnych ludzi. Usamodzielniły się w pełni. Zrobiłem wszystko, co mogłem by były szczęśliwe. Starałem się jak tylko potrafiłem najlepiej. Podejmowałem często decyzje, które wcale nie były trafne i krzywdziły je. Mam pełną świadomość, że postępowałem nie fair wobec nich. Byłem głupi. Pozostawiony sobie i nie rozumiałem ich. Ty byłabyś w tym lepsza. Zawsze łatwiej rozszyfrowywałaś ludzkie potrzeby. Ja tą sztukę opanowałem tylko względem Ciebie.  Zostałem szefem chirurgii w Leśnej Górze. Ratowałem dalej ludzi. Wiesz, czego w swoim życiu nie zrobiłem? Nie zrobiłem tylko tego jednego, o co mnie prosiłaś- żadna inna kobieta nie zajęła Twojego miejsca przy moim boku. Nie dopuściłem do tego. Nie umiałem pokochać już nikogo. Nie potrafiłbym budzić się i zasypiać z nową kobietą w łóżku. Kochać się z nią, całować, przytulać. Mieć z nią dzieci. Nie mógłbym wtedy spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Oszukiwałbym i siebie i ją i naszych bliskich. Byłaś i będziesz  tylko Ty.  Kocham Cię.

          Kończył mówić drżącym głosem. Łzy cisnęły mu się od oczu. Nie potrafił wydobyć z siebie już słowa. Wspomnienia dalej były w nim żywe, bolesne. Emocje wzięły nad nim górę. Musiał stad iść. To było dla niego zbyt duże przeżycie. Wstał i chciał odejść. Poczuł jednak silny ucisk w klatce piersiowej. Musiał się wesprzeć o nagrobek. Ból nie puszczał. Wręcz promieniował. Rozrywało mu mostek. Zamroczyło go. Prawa strona jego ciała była jakby sparaliżowana. Ból się nasilił. Wokoło niego nie było żywej duszy. Został sam. Nie umiał złapać powietrza. Jako lekarz wiedział już, co te objawy oznaczają. Widział to już wielokrotnie w swoim życiu.

-Już niedługo się zobaczymy, kochanie. Już do Ciebie idę.- uśmiechnął się blado. 

       Patrzał w dal, ale tak naprawdę nic nie widział. Nie bał się jednak. Był przygotowany na śmierć. Traktował ją jak zbawienie dla jego zbolałej duszy.  Był spokojny. Jego wszystkie troski już minęły. Wyrzucił z siebie wszystko to, co go dotychczas gnębiło. Przed wyjazdem odbył każdym z dzieci szczerą rozmowę. Wyjaśnił wszystkie nieporozumienia, przeprosił, chociaż one zapewniały, że nie ma za co. Usłyszał wtedy, że nie mogły trafić na lepszego rodzica. Nic go już tutaj nie trzymało. Kasia, Tosia i Michał mieli już zapewnioną przyszłość. Zajmowali się swoim życiem z bardzo dobrymi efektami.  Przymknął oczy i opadł na ławkę dalej trzymając się za klatkę piersiową. Odpłynął w nicość. Jego myśli nie zajmowało już nic.  Zaczął gwałtownie słabnąć. Przywoływał nieco rozpaczliwie twarze najbliższych- dzieci, które szczerze śmiały się z jakiegoś żartu; przyjaciół, którzy lekko pijani bawili się na imprezie z okazji jego awansu; jego rodziców, którzy z dumą kiwali głową, tak jak w dniu odebrania przez niego dyplomu Akademii Medycznej. Ostatnią, jaka mu się ukazała była twarz Hany. Uśmiechnięta, szczęśliwa z tymi magicznymi ognikami w błękitnych oczach. Patrzała na niego, jak po wspólnej, namiętnej nocy, w dniu zaręczyn. Była zmęczona, bezbronna. Taka totalnie jego. Jego ideał.  Obraz mu się rozpłynął. Osunął się na ziemię. Jego ciało wypełniło kojące ciepło. To był już koniec. Odszedł. Blisko swoje ukochanej. Leżąc niemal u jej stóp. Podobnie jak ona. W obcym kraju. Samotnie. Zaskakująco. Przeżył jednak dużo więcej. Życie go doświadczyło. Bardzo mocno. A w tej jednej chwili skończyło się.  Nic więcej już się w nim nie wydarzy…..


       Otworzył oczy. Miał nad swoją głową czyste, błękitne niebo. Czy to możliwe, że nie umarł? Może to tylko sen?  Może cała ta historia mu się tylko przyśniła? Zasnął gdzieś na jakiejś polanie. Teraz się budzi i wszystko jest na swoim miejscu- Hana, dzieci. Tak, tak musiało być. Coś spoczywało na jego klatce piersiowej. Spojrzał w dół. Około dwuletni chłopiec spał wtulony w jego ramiona. Przeżył szok. Malec był do niego podobny. Przypominał jego z dzieciństwa. Poczuł coś w sercu. Czuł, że ten brzdąc to jego nienarodzone dziecko- jego i Hany. To, które kobieta nie wiedząc o ciąży straciła w wyniku wypadku w karetce, o czym on dowiedział się dużo później. Obrócił twarz w bok. Obok niego leżała Ona. Była naga. Podobnie z resztą jak on. Widoczny był już jej ciążowy brzuszek. Cała reszta była taka sama. A więc to tak wygląda raj? Najwidoczniej tak. Wszechobecny spokój, czystość, szczęście w otoczeniu przyrody. Tak przynajmniej uczyli go na obowiązkowych katechezach, o których w trakcie dorosłego życia zapomniał. Zawsze był piekielnie racjonalny. Myślał rozsądnie i nie zawsze zgodnie z Bożymi przykazaniami. Może właśnie za to spotkało go to wszystko? Po to, aby mógł znaleźć się tutaj? Mieć szansę zjednoczyć się ponownie z żoną i synkiem?  Filigranowa, drobniutka blondynka o błękitnych, bystrych, roziskrzonych oczach, w które teraz bezkarnie się wpatrywał. Gładził czule ją po plecach. Miała identyczną, aksamitną skórę. Była piękna. Jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Lewą rękę trzymała na swoim brzuchu. Podświadomie czuł, że maleństwo w jej łonie się porusza. Prawą rękę mierzwiła jego ciemne włosy.  Milczeli. Uśmiechali się tylko do siebie. Nie potrzebowali słów. Znowu byli razem. Młodzi, zdrowi i szczęśliwi.  Wiedział dokładnie o czym myśli, co chciałaby mu powiedzieć i znał je uczucia. Był  jakby w jej umyśle i duszy.  Zastanawiał się, czy ona ma tak samo. Niemal od razu uzyskał odpowiedź twierdzącą.  Stanowili jedność. Nie miała już przed nim żadnych tajemnic. Zagarnął ją mocniej ku sobie.  Dziewczyna wtuliła twarz w jego silne, napięte ramię.  Jedyne, co ich teraz wypełniało to szczęście i miłość. Zero bólu, cierpienia. Odpłynęło z ich umysłów całe zło, a zostały tylko te dobre, piękne chwile. Nachylił się ku niej. Musnął delikatnie jej warg. Po chwili powtórzył pieszczotę. Tym razem była dużo dłuższa. Nic się nie zmieniło. Smak jej ust, jej odurzający zapach były takie same. Dotarli do miejsca ostatecznego.  Spełniły się ich pragnienia. To właśnie tutaj dane im będzie czuć radość. Tutaj będą tak naprawdę razem. Teraz już na zawsze pozostaną blisko siebie. Nikt i nic im już nie przeszkodzi. Dla ludzi śmierć jest czymś ostatnim. Myślą, że nic po niej nie ma. Tylko pustka. Tak jakby gasła świeca i już nigdy miała się nie zapalić światełkiem życia. Tych dwoje jednak śmierć tak naprawdę połączyła- tym razem już na wieczność.  Wiele w swoim życiu przetrwali. Mimo częstych załamań i piętrzących się przeszkód zachowali wiarę w marzenia. Mieli swoje zasady, których się trzymali. Byli konsekwentni w swoich przekonaniach i szczerzy w zachowaniach. Nie udawali. Nie grali przed kimś. Byli sobą i tym wygrali kolejną szansę. Kolejne życie. Tym razem z gwarantem szczęścia.




                                                                                                                                              Agnes